Mimo, że lot miałem w sobotę wyjechałem z domu już w piątek, żeby nie przekombinować i zdążyć na lot z Wawy do Londynu w sobotę rano o 7:30. Podróż pociągiem zaczęła się bardzo interesująco od obserwacji trzylatka (dokładnie 3,5-latka :-P ), który potrafił już sprawdzić na zegarku godzinę, liczyć i składając litery czytać co prostsze słowa. Muszę przyznać, że jeszcze takiego dzieciaka w swoim życiu nie widziałem, więc było to tym ciekawsze... :-)
Na obserwacjach i czytaniu podróż minęła szybko, więc czas było przesiąść się do taksówki i podjechać do hotelu. Kierowca okazał się chciwym typem wmawiając mi, że pokierowałem go "na lotnisko, do hotelu", a powiedziałem "HOTEL Airport Okęcie" i dodałem specjalnie jeszcze "hotel, nie lotnisko". Wykłóciłem się jednak o swoje i nie zapłaciłem za przejazd między lotniskiem a hotelem, tylko za taką trasę jaką miał pokonać. Zadowolony nie był...
Pierwszy raz w hotelu spotkałem się z wanną :-0 bo zawsze tylko prysznice są. Z faktu tego ochoczo skorzystałem i wyłożyłem się na godzinkę w gorącej wodzie odpocząć i odprężyć się przed długą podróżą :-)
I rzeczywiście miała okazać się długa... a wszystko zaczęło się już rano. Odprawiłem bagaż, potem siebie i jak zawsze siadłem obserwując ludzkie zachowania :-) i znów moją uwagę przykuły dzieciaki (żeby nie było, nie ciągnie mnie jeszcze do tatkowania, na to mam czas :-) Dlaczego? Myślę, że i Was zainteresowałoby zdarzenie, w którym uczestniczył sprawnie biegający mniej więcej dwulatek i zwykły sześciolatek. Ten młodszy (wcale nie z zaskoczenia) zrobił w kierunku dużego dość zabawna, ale oficjalnie groźną minę i zakrzyknął buu, a ten starszy... naprawdę się przestraszył i schował za matką! :-D Połowa czekających ludzi od razu parsknęła śmiechem, a matka nieszczęsnego tchórza spłonęła rumieńcem :-)
Oczywiście jak to w takich sytuacjach w kilka minut wszyscy zapomnieli o całym zdarzeniu szczególnie, że zapowiedzieli otwarcie bramki do naszego samolotu. Przeszliśmy bramkę, wsiedliśmy do autobusu i jedziemy. Nagle w połowie drogi autobus zaczyna zawracać do terminala. Okazało się, że samolot ma jakąś usterkę i nikt nie wie ile to potrwa, więc musieliśmy wrócić do poczekalni... Z rozmów z obsługą lotniska dowiedziałem się, że prawie sześćdziesiąt osób ma na Heathrow przesiadkę i będą pewnie wstrzymywać tamte samoloty. No miejmy nadzieję! Przy planowym locie na przesiadkę miałem 1:15 godz. Niestety wylot opóźnił się o półtorej godziny i mimo tego, że nadrobiliśmy trochę, ja zdyszany dotarłem do 4-go terminalu jakieś siedem minut po odlocie mojego samolotu :-/
Znaleźć cokolwiek na Heathrow to prawdziwy wyczyn. Może i jest to międzynarodowy, "renomowany" port lotniczy, ale jest tak beznadziejny, że mimo długości mojego pobytu tam, nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Nie ma co oglądać. Do tego dochodzi brak porządnego oznakowania, gdzie można znaleźć punkt informacyjny i obsługę klienta ich największego klienta British Airways. W końcu po piętnastu minutach błądzenia i wypytywania przypadkowo spotkanych pracowników lotniska trafiłem.
W punkcie obsługi klienta pani potraktowała mnie jednak bardzo profesjonalnie udzielając wszelkich niezbędnych informacji, a i ja się już uspokoiłem na tyle by zacząć planować co będę robił do następnego lotu. Okazało się, że mam dwanaście godzin czekania, więc widząc za oknem piękne słońce stwierdziłem, że jadę do centrum obejrzeć Dużego Bena, Pałac Buckingham i co tam jeszcze mają. I tu także miła pani z obsługi klienta BA była bardzo pomocna (thank you very much :-)
Idąc za radą (bardzo dobrą zresztą) skorzystałem z pociągu Heathrow Express do stacji Paddington, następnie metrem na miasto. Muszę jednak powiedzieć, że brytyjczycy jeżdżący metrem nie wiedzą gdzie z niego wysiąść by było blisko do "zabytków". Po kilku próbach w końcu udało mi się dowiedzieć od jakiegoś studenta, że mam wysiąść na stacji Westminster, ale trzeba małą przesiadkę z linii na linię zrobić. Noł problem dla takiego starego wyjadacza transportowego jak ja. No i wysiadłem... prosto na Big Ben'a spoglądając.
Muszę przyznać, że spodobał mi się. Zresztą jak cały gmach. Zaraz obok katedra Westminsterska, do której nawet nie decydowałem się wchodzić widząc kolejkę na mile (używając ichniego standardu). Dalej był budynek parlamentu i demonstracja przeciwników prywatyzacji służby zdrowia (tak, w GB też mają strajki :-). A potem było... dalsze zwiedzanie miasta. Bez mapy, bo jakoś nie dotarłem do centrum informacji turystycznej :-D
I muszę przyznać, że gdzieś pomiędzy Hyde Parkiem, Pałacem Buckhingham i ulicą ekskluzywnych sklepów, tak jakoś się lekko... zagubiłem :-D ale pamiętając informację udzieloną przez policjanta, że centrum informacji turystycznej znajduje się na Victoria street, zacząłem się kierować Westminsterskimi, pokręconymi z lekka znakami i w końcu dotarłem pod katedrę, łapiąc po drodze mapkę od firmy oferującej turystyczne wycieczki po mieście.
Plan był taki, że poszukam na mapie Tower Bridge i to będzie ostatnie miejsce w jakie się udam, bo nogi już mnie trochę bolały po takiej ilości kilometrów. Gdy jednak spojrzałem na mapkę szukając mostu, aż się wspomniane już nogi pode mną ugięły. Daleko było :-/ (mapka poniżej)
Uff, to tyle na razie o podróży, a i tak pewnie sporej części z Was nie będzie się chciało tego u góry przeczytać :-P więc w następnych notkach trochę obserwacji i kontynuacja podróży :-) a na razie sobie zdjęcia pooglądajcie...
![]() |
| Londyn |
PS> Asiu Z. szkoda, że wyłączasz polską komórkę, bo być może mielibyśmy okazję się spotkać :-) musisz sobie kupić drugą komórkę by być na bieżąco z oboma krajami :-)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz