poniedziałek, 25 lutego 2008

A słonko przygrzewa...

Dowiaduję się właśnie, że w Polsce piękna pogoda :-) Bardzo się cieszę i powiem tylko jedno - korzystajcie :-) Jedźcie w góry, idźcie do parku, albo chociaż do ogródków piwnych jeśli już je rozstawili :-P


Ja w sumie też nie mogę narzekać. Temperatury w ciągu dnia osiągają 35 °C. Rano i wieczorem też jest już ciepło. Zima w Indiach centralnych się już skończyła, i coś mi się wydaje, że troche wcześniej niż w zeszłym roku. Podobne temperatury pamiętam z zeszłego roku dopiero w maju... Mnie w każdym razie się to podoba, bo ja jestem "zwierz ciepłolubny" ;-)

Tydzień pracy

Ten tydzień był masakryczny. Praca przez okrągłe siedem dni, a od samego przyjazdu to już osiem w rzędzie. Sam nie wiem ile kilometrów zrobiłem biegając wokół linii produkcyjnych. W tę i z powrotem. Od jednej strony zawieszki ścian bocznych do drugiej. Sprawdzając czy chwytaki łapią jak trzeba. Włażąc po drabinie na podest i dociskając części do robota... Jestem zmęczony i dziś sobie robię wolne. Zresztą napięcie opadło na najbliższy tydzień, a do tego przyjeżdża reszta, więc nie będzie aż takiego biegania...


Dzień totalnego lenia dziś mam. Odsypiam przede wszystkim niedospanie jeszcze od podróży, którego nie było kiedy odrobić. Przynajmniej do zmiany czasu się już przyzwyczaiłem i chodzę spać w okolicach północy, a nie jak na początku, gdy o trzeciej rano dopiero stawałem się zmęczony.


Cóż idę sobie jeszcze poleżeć... Miłej poniedziałkowej niedzieli wszystkim życzę :-)

czwartek, 14 lutego 2008

Trochę techniki i człowiek się gubi... :-)

Odwiedziłem dziś fryzjera, bo stwierdziłem że nie mam ochoty wyjeżdżać wyglądając jak "wul" (dawne określenie mojego ojca zmuszające mnie - w teorii - do odwiedzenia fryzjera ;-)


Wszystko było dobrze do momentu, w którym maszynka nie stwierdziła, że bateria jej się rozładowała i zaczęła wołać jeść. Fryzjerka sprawnie zmieniła baterię, ale próba uruchomienia maszynki się nie powiodła :-] Spróbowała z kolejną baterią z ładowarki, z takim samym efektem. Włożyła całą maszynkę do ładowarki na chwilę, a potem próbowała po raz kolejny ją uruchomić. Nic z tego, maszynka nie działa. Ja oczywiście siedzę sobie spokojnie z opitoloną do połowy głową i zaczyna mnie brać na śmiech, a ona zaczyna się denerwować i szukać zastępczej maszynki :-D Po kolejnych kilku minutach stwierdza, że drugiej maszynki nie ma i znowu zaczyna się mocować z bateriami, co oczywiście nie skutkuje ;-) Zapytałem więc czy mogę spojrzeć. Wyjąłem baterię, dmuchnąłem, przetarłem palcem styki z zalegających włosków, podłączyłem baterię, wrrrr, ooo działa :-P Cóż jak mówi stare przysłowie "Trochę techniki i człowiek się gubi" ;-)

środa, 6 lutego 2008

Incredible India (part 2)

Tym razem jestem w głębokim szoku :-D Mój kierowca okazał się jednak człowiekiem "z honorem" i pojawił się dziesięć minut przed czasem, a do tego dojechaliśmy do Bombaju w ciągu niecałych dwóch godzin (kolejny rekord pobity!! :-) Oczywiście możliwe to było tylko dlatego, że ulice Bombaju były kompletnie puste, ale mimo wszystko jestem pełen podziwu.


Oczywiście cała sytuacja spowodowała przesunięcia w moim grafiku i musiałem spędzić na lotnisku trochę więcej czasu, ale kto by się tym przejmował. Grunt, że byłem już na lotnisku.


Zrobiłem się jednak lekko głodny i postanowiłem sobie kupić jakąś kanapkę. Więcej tego błędu nie zrobię... nie okazały się bynajmniej złe w smaku, ani nie miałem po nich żadnych problemów żołądkowych, ale gdy usłyszałem ile mam zapłacić to byłem w ciężkim szoku :-) Za taką sumę (Rs550/~40zł) to ja mogę iść w hotelu na pełną kolację, a nie kupić dwie małe kanapki z kurczakiem ;-) Nawet we Frankfurcie na lotnisku płacę trochę ponad połowę tego i mam dodatkowo talerz frytek i sok do picia :-P


Muszę przyznać, że oba loty (Bombaj-Dubaj, Dubaj-Monachium) były bardzo przyjemne i nawet zrobiłem kilka zdjęć oraz filmik statku usypującego kolejną piaskową wyspę Emiratów. I po raz kolejny powtórzę - jeśli możecie wybierać to bierzcie linie arabskie, bo maja najlepszy serwis :-P


Do Monachium dotarłem lekko spóźniony, dlatego bardzo się cieszę, że miałem zarezerwowany hotel i nie musiałem biec do drugiego terminalu (kto wie czy w ogóle bym zdążył na ten LOT... ;-) Hotel jest na samym lotnisku, więc spokojnie sobie do niego piechotką przeszedłem, a po wejściu do pokoju i szybkim prysznicu po prostu padłem. Niestety chyba ciągle mnie reisefieber trzymało, bo budziłem się co pół godziny i w końcu o godzinie czwartej rano obudziłem się na dobre. Mój umysł wciąż był przestawiony na czas indyjski - GMT+5,5 - więc była to już dla mnie całkiem późna pora ;-) i umysł domagał się pozycji pionowej. Cóż było zrobić, umyłem się, ubrałem i poszedłem do terminalu, żeby tam poczekać.


Jeśli obserwujecie od pewnego czasu moją stronkę to wiecie zapewne, że ginięcie mojego bagażu jest na porządku dziennym :-) Tym razem jednak wszystko było jak trzeba. Co więcej widziałem nawet jak mój plecak pakowany jest na pokład samolotu :-D


2008-02-05 Dubaj w drodze do domu

poniedziałek, 4 lutego 2008

Incredible India (part 1)

Godzina 2:30 w nocy. Zadzwonił budzik. Zerwałem się z łóżka i szybko dokończyłem resztki pakowania


Godzina 3:00. Mój transport na lotnisko powinien już tu być. Cóż dam mu jeszcze parę minut, w końcu aż tak się nie spieszę.


Godzina 3:30. Pierwsza próba dodzwonienia się do Paresha. "The Airtel phone You want to reach is now out of the network. Please call later". Grr, zaczynam być wkurzony.


Godzina 3:45. Dzwonie do Wolfganga. Po długim oczekiwaniu w końcu się odzywa. Obiecuje pomóc w kontakcie z firmą transportową, ale może być z tym problem, bo właściciel mówi tylko w hindi.


Godzina 3:55. Wolfgang oddzwania. Telefony Paresha i innych hindusów są wyłączone (chyba mają tu manię wyłączania telefonów na noc). Wolfgang proponuje czekać ile się da i jeśli samochód nie przyjedzie to wymyślimy coś rano.


Godzina 5:00. Po dwugodzinnym bezcelowym oczekiwaniu i kilkunastu próbach dodzwonienia się do Paresha rezygnuję, zamykam drzwi do domu i idę spać. Pomyślimy rano.


Godzina 6:40. Dzwoni telefon. Paresh pyta się co się dzieje. Szybka wymiana telefonów z kierowcą i ze mną, i okazuje się, że kierowca całą noc stał przed bramą osiedla i za dwie minuty będzie pod domem. Załamać się idzie z ludźmi w tym kraju...


Godzina 6:45. FACET GRZEJ ILE FABRYKA DAŁA, MOŻE ZDĄŻYMY!


Godzina 8:15. Rekordowy czas na trasie zdał się na nic wobec korków w Bombaju. Stoimy. Ślamazarnie jedziemy do przodu.


Godzina 9:55. Samolot wystartował dziesięć minut temu. Dojeżdżam na lotnisko. I tak bym potrzebował jakiejś godziny na Check-in, więc bym nie zdążył. Spokojnie udaje się do - znanego już z czasów mojej choroby - biura Emiratów i po półgodzinnej rozmowie telefonicznej z biurem obsługi klienta udaje mi się zmienić lot na dzień następny. Wprawdzie z dodatkowymi utrudnieniami w Monachium, ale jednak. Decyduje się wracać do Pune.


Godzina 11:25. Pierwsze objawy zmęczenia kierowcy, czyli przymykające się oczy. Po kolejnych czterdziestu kilometrach wymuszam na nim przystanek w barze przy autostradzie i wypicie herbaty. Ożywia go to nawet ładnie i kontynuujemy podróż.


Godzina 14:00. Dojeżdżam do domu w Five Gardens i pierwsze co robie to coś do jedzenia, bo nie jadłem od wczorajszego wieczora...


Hindusi mają swoje powiedzenie (zresztą używane również w programach Discovery Channel) - "Incredible India". Ma ono bardzo pozytywny wydźwięk i pokazuje piękno Indii. My jednak zapożyczyliśmy je sobie i używamy w całkowicie odwrotnym kontekście, a dzisiejszy dzień to stuprocentowo Incredible India


Poniżej zdjęcie zakorkowanego wjazdu do Bombaju :-)