Godzina 7:00. Wyjeżdżam do pracy. Tak jak codzień. Trasą zmienianą raz na tydzień, by nie zanudzić się całkiem...
Rozpoznaje okolicę. Widzę często tych samych ludzi. Otwierających sklepy, zmywających naczynia czy... dzieciaki grające w krykieta. Wyobrażacie to sobie? Tak wczesna poranna godzina, a wszędzie można spotkać grupy dzieciaków grających w krykieta. Świątek, piątek czy niedziela dzieciaki o siódmej rano są na nogach. W Polsce takie coś jest nie do pomyślenia, ale wynika to z faktu, że już kilka godzin później jest tak gorąco, że nie ma mowy o jakimkolwiek bieganiu dlatego wszyscy wykorzystują chłodniejszy czas.
Muszę przyznać, że takie obserwowanie codziennego życia hinduskich ulic, jest bardzo zajmujące :-) Ani się człowiek nie obejrzy, a mija cała prawie półgodzinna podróż... Po drodze spotykam jak zawsze babcię zmywającą, przy "osiedlowym" kranie, górę naczyń po rodzinnym śniadaniu. Mijam dzieciaki idące do szkoły (co ciekawe o tej porze są to głównie dziewczynki), wszystkie w jednakowych szkolnych ubrankach. A nawet mijam ten sam autobus - stary, zakurzony i rozpoznawalny tylko i wyłącznie po zblakłej reklamie na boku, bo numeru nigdzie na nim nie widać :-)
Jest znacznie więcej osób, które rozpoznaje już mijając je codziennie. Tak naprawdę to zaczęło się to od pewnego grubaska z farbowanymi na rudo włosami, którego spotykałem zawsze idącego po tym samym wiadukcie. Poźniej doszła charakterystycznie wyglądająca kobieta na skuterze - zawsze w czapeczce z daszkiem, dopasowanej do koloru sari :-D
Oczywiście nie mogę zapomnieć o wszechobecnych krowach maści i gatunku wszelakiego, w chwili obecnej w ilości znacznie jeszcze większej, bo jak widzę cielaków przybyła cała masa i widać nawet takie, które niezbyt pewnie jeszcze chodzą...
Tak to mija moja codzienna podróż do pracy... Podróż spowrotem mija dość podobnie, na obserwacji otoczenia, choć w tym przypadku nie rozpoznaje już ludzi, bo jest ich zbyt wielu wokoło i zazwyczaj ociekam wtedy potem (a czasem nawet przedtem ;-P) Dziś temperatura i wilgotność przekraczają wszelkie granice, a jest dopiero godzina 9:00 (łabędzi śpiew o deszcz?) Przynajmniej na razie jest względny spokój i czekam na części w klimatyzowanym pomieszczeniu, ale już wkrótce pewnie zacznie się kolejna bieganina i pot lejący się hektolitrami. Rozmawiałem przed chwilą z Vijay'em o deszczu... może w przyszłym tygodniu... ale wtedy mnie tu nie będzie, bo będę z Wami :-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz