Do Dubaju przyleciałem o godz. 6:00 rano. Wsiedliśmy do autobusu lotniskowego i tak jak się spodziewałem podali komunikat "kto się tylko przesiada w Dubaju, wysiadka na pierwszym przystanku, kto zostaje jedzie dalej", oczywiście ludziska w autobusie się pogubili i szturmem wszyscy wysiedli na pierwszym przystanku :-) Ja, mimo że wiedziałem o wysiadaniu to też się trochę zakręciłem jak mi 100% ludzi z autobusu wysiadło i zostałem w nim sam, na szczęście zaraz jakaś starsza para wróciła do autobusu po rozmowie z pracownikami lotniska.
Gdy dojechaliśmy do terminalu zaczęła się cała zabawa z wizą wjazdową. Tak jak się obawiałem, mimo że od 2004r. Polska jest w UE to niestety Polacy muszą wykupić wizę wjazdową :-/ No i mój portfel uszczuplił się o kolejne $75. Najlepsze było to, że terminal kasowy na lotnisku nie chciał przyjąć żadnej z moich kart bankowych, a gdy poszedłem do bankomatu znajdującego się zaraz obok, ten bez zająknięcia wypłacił mi 1000 dirham. I właśnie dlatego mam w portfelu kilka kart wydanych przez różne instytucje...
Wiza jest. Przekraczam granicę. No chyba jednak nie tak szybko - "Proszę udać się do pokoju nr 2 po podpis na wizie" :-/ Gruby Arab bierze mój paszport, szuka stempla izraelskiego (podstawowa praktyka dla wszystkich paszportów), nie znajduje go oczywiście, bo tam mnie jeszcze nie wywiało. Następnie pyta się kolegi jak się w języku arabskim pisze Poland i szuka mnie w jakiejś bazie danych. Tam też mnie nie znajduje i kręcąc z niezadowoleniem wąsem wbija pieczątkę i podpisuje się na wizie.
Odebrałem bagaż, wsiadłem do taksówki i wiedziałem, że na taksówki to ja wydam tu majątek. Nie dlatego, że są drogie, bo można powiedzieć, że ceny są porównywalne do polskich, ale niestety w ferworze wyboru hotelu pomyliłem nazwę Sharjah z Jumeirah i mój hotel znalazł się w Emiracie odległym o 15-20km od Dubaju :-( Cóż takie życie...
Tego pierwszego dnia postanowiłem, że nie będę się wybierał do Dubaju, tylko zwiedzę sobie Sharjah będące oficjalną stolicą sztuki w Emiaratach. Trochę się tym rozczarowałem, ale przynajmniej zwiedziłem sobie stary Fort, Heritage Village i pochodziłem trochę po porcie. I tak mi minęło do godz. 13:30. Pół dnia wciąż przedemną! Pada decyzja, jadę jednak do Deira, jednej z dzielnic Dubaju. Wsiadłem do taksówki i... jechałem prawie dwie godziny! :-D Ruch w okolicach Dubaju jest przez cały dzień tak wielki, że wszystkie samochody na czteropasmowej autostradzie łączącej Sharjah poruszają się żółwim tempem. Miałem jednak czas nauczyć się arabskich cyfr. Udało mi się to porównując arabskie i łacińskie napisy na rejestracjach przejeżdżających samochodów.
Wyjazd do Deiry okazał się bardzo dobrym pomysłem. Spędziłem tam pół dnia łażąc wte i spowrotem. Byłem na lokalnych bazarach nazywanych tutaj Souq, sprzedających zioła i przyprawy (Spice Souq), ubrania i inne różności (Old Souq) a także złoto (Gold Souq). Zwiedziłem port i przystań "promową" (Sabkha Station), i ogólnie nałaziłem się niezmiernie co mnie bardzo cieszyło :-D
Pod wieczór przypomniałem sobie, że mam problem z zamówieniem na moje safari na pustyni i postanowiłem pojechać do Jumeirah, gdzie znajduje się biuro firmy, w której zamawiałem safari. Wybrałem się tam double deckerem czyli turystycznym dwupokładowym angielskim autobusem, oglądając jednocześnie wszystko co wokoło można zobaczyć. Patrząc na mapę, która dostarczali w double deckerze, wydawało się że od jednego z jego przystanków jest blisko do tego biura, okazało się jednak, że mapa jest wydrukowana bez skali i będąc w Jumeirah musiałem wziąć taksówkę by tam dojechać... Szczęściem dogadałem się z bardzo miłym pakistańskim taksówkarzem, że na mnie poczeka i potem zawiezie mnie do hotelu (a wcale nie jest tak łatwo znaleźć taksówkarza, który by chciał jechać w takich korkach z Dubaju do Sharjah).
Sprawę w biurze wycieczkowym załatwiłem i "pomknąłem" do hotelu, a tam... po prostu padłem na łóżko i zasnąłem o godz. 19:30 :-)
Następnego dnia oczywiście czekałem na telefon. Mieli dzwonić o 9:00, no maksimum 9:15. Wyczekałem do 10:00 i powiedziałem w hotelu, żeby mi zostawili wiadomość. Jak się później okazało moje safari było tego samego dnia i zaczynało się o godz. 16:00 co oznacza, że je straciłem. Kiedyś to sobie będę musiał odbić, może w jakimś Egipcie lub Tunezji... zobaczymy co czas przyniesie i gdzie mnie znowu wywieje :-P
W każdym bądź razie tego dnia kontynuowałem moją wycieczkę double deckerem. Odwiedziłem m.in. słynny hotel Burj al-Arab i Dubai Museum oraz dzielnicę Bur Dubai, a wieczorem... spędziłem ponad godzinę na szukaniu taksówki, która by mnie zabrała do hotelu :-/ Ogólnie muszę przyznać, że ten dzień bardziej mi się udał, ale tak jak poprzedniego padłem całkowicie ze zmęczenia o 20:00!
Na koniec takie moje małe podsumowanie Dubaju: już od dawna byłem bardzo pozytywnie nastawiony do tego miasta i podróż tam była moim małym marzeniem, niestety bardzo rozczarowało mnie to miasto. To raj dla ludzi lubiących biegać po sklepach i centrach handlowych. Raj dla architektów, którzy moga czerpać pomysły i rozwiązania garściami. Ale nie jest to mój raj - nie lubię biegać po sklepach, a te wszystkie piękne budynki zlewają się dla mnie w jedną papkę budowlaną, bo jest ich bardzo ( + bardzo, bardzo) dużo, stoją w odległościach ~20 metrów od siebie. Nie mówię, że tam nigdy nie wrócę, ale jeśli już to do jakiejś oazy luksusu, z prywatną plażą, spa i w ogóle super full wypasem...
A teraz byście i Wy mogli conieco zobaczyć, przedstawiam zdjęcia ;-)
![]() |
| 2008-05-24 |


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz