niedziela, 30 września 2007

Pune Festival

Tam jechaliśmy półgodziny. Z powrotem półtorej. Pune Festival to wielkie święto w tym zaledwie cztero-(i jeszcze pół)-milionowym mieście. Może nie dlatego, że jest to wielkie wydarzenie dla mas, bo większość tych ludzi nigdy w życiu festiwalu nie odwiedzi, ale dlatego że trwa on w trakcie Ganesh Chaturthi. Cóż to? Wielkie hinduskie święto słoniogłowego boga Ganesha, trwające dziesięć dni w całych Indiach, a w szczególności w stanie Maharashtra i Bombaju. Bez przesady można powiedzieć że Ganesh Chaturthi to jak Święta Wielkanocne dla chrześcijan. Święto to jest okazją do codziennej wieczornej zabawy przy ustawionych wszędzie w mieście scenach z figurami lorda Ganeshy, teatrami prezentującymi legendy dotyczące jego oraz Shivy i Parvati będących jego rodzicami. Przy każdej takiej scenie stoją tłumy i oglądają przedstawienia, tańczą w rytm wszechobecnej muzyki. Wszędzie spotkać można zespoły bębniarzy wybijających swoje rytmy i podążających za nimi tańczących ludzi... Całe święto kończy się zatopieniem posągów Ganeshy w wodzie. Największe "zatapianie" tradycyjnie już odbywa się w Bombaju w zatoce morza arabskiego, ale i "na prowincji" ludzie znajdują sobie dogodne zbiorniki wodne by utopić parę posągów.


Ale, ale... rozpisałem się na temat Ganesh Chaturthi, a miało być o festivalu... zostaliśmy tam oficjalnie zaproszeni przez organizatorów (zresztą tak jak większość obcokrajowców przebywających w Pune). Festival jest wielką kilkudniową imprezą prezentującą kulturę i "uroki" Pune. Z założenia ta osiemnasta już edycja, tak jak i poprzednie ma poprostu promować miasto pod względem gospodarczym i przyciągać kolejnych inwestorów. Ale nie ważne... :-) Ważne jest to co się w trakcie festiwalu dzieje. A dzieje się całkiem sporo - prezentacje tańców indyjskich, zespołów tworzących klasyczną hinduską muzykę, festiwal filmowy, wybory Miss festivalu, prezentacje klasycznych samochodów i motocykli (tak indyjskich jak i zagranicznych) i wiele innych... a że dzieje się to wszystko w trakcie Ganesh Chaturthi to potęguje to tylko efekt.


Zostaliśmy zaproszeni na oficjalne otwarcie festiwalu. Zapewne orientujecie się co to oznacza... oprócz bardzo interesujących choć dość krótkich pokazów były bardzo długie i nudne przemówienia w... maharati! Mogę się założyć, że nawet ambasadorowie siędzący na scenie jako goście honorowi nie mieli bladego pojęcia co minister energetyki gada. A gadał baardzo długo i baaardzo powoli... Jakoś to przeżyliśmy i obejrzeliśmy resztę programu, a następnie po półtoragodzinnym oczekiwaniu na nasz autokar ruszyliśmy w pełną śmiechu i wygłupów półtoragodzinną podróż przez miasto pełne ludzi...


 


PS. Nic nie piliśmy :-P


 


Dla zainteresowanych trochę więcej informacji znajdziecie na:


Wikipedia (ENG)


Oficjalna strona festiwalu


Indie - Ganesh Chaturthi


Indie - Pune Festival

poniedziałek, 24 września 2007

Pełnia

Księżyc jest dziś niesamowity. I nie chodzi wcale o pełnię jako taką. Poprostu księżyc jest ogromny. Wydaje się jakby był półtora raza większy niż ten widziany w Polsce. Jest to nieprawdopodobne, bo odległość od księżyca nie różni się aż tak bardzo (może marne pare tysięcy kilometrów, jeśli wogóle), ale naprawdę wygląda na ogromny...

niedziela, 23 września 2007

I o zwierzątkach raz kolejny, ale krótki...

Współczuje tym wszystkim pieskom żyjącym na indyjskiej ulicy. W kraju, gdzie wegetarianizm jest tak powszechny jak w Europie jedzenie mięsa... te mięsożerne w końcu stworzenia przeżyły na ulicach miast chyba tylko cudem i... przestawieniem się na wegetarianizm, bo zapewne nawet znalezienie jakiejś ogryzionej kostki z kurczaka na śmietnikach, z których się żywią graniczy z cudem.

sobota, 15 września 2007

Guava

Spożyłem wczoraj pierwszy z owoców guavy, który mam. Muszę przyznać, że nie był zły, ale wciąż znacznie bardziej wolę sok, bo nie pluje się taką ilością pestek ;-) Pestki są tak twarde i w takiej ilości, że naprawdę nie da się inaczej :-)


Poniżej jak zwykle zdjęcie, na którym widać całą baterię pestek... Przepisu raczej nie będzie, chyba że wymyślę coś z sokiem z guavy :-)


czwartek, 13 września 2007

Paranoja dnia powszedniego

W państwach zachodnich bardzo rozpowszechniły się ostatnio przedszkola przyfirmowe. Dzięki tej instytucji młoda, pracująca mama może zabrać dziecko ze sobą do pracy i zostawić pod opieką przedszkolanki, jednocześnie mając możliwość stałego doglądania "poczynań" dziecka. Bardzo przydatna instytucja muszę przyznać.


Jak się okazuje w Indiach działa to dość podobnie. Mamy zabierają swoje dzieci do pracy. Paradoksalnie jednak, gdy w Europie dzieci są 100% bezpieczne pod okiem przedszkolanki, to w Indiach są one znacznie bardziej zagrożone niż gdyby zostały w domu... Zilustruję to na przykładzie budowy, którą każdego dnia widzę ze swojego okna - dzieci są na otwartej przestrzeni wokół budowanego obiektu, nie ma bezpośredniej opiekunki, choć widzę, że matki zwracają uwagę na biegające dzieci, dzieciaki bawią się na dworze i wewnątrz budynku, w którym trwają pracę. Wszystko to tworzy tak duże zagrożenie dla ich zdrowia i życia, że aż nie można sobie tego wyobrazić. Mimo, że radzą sobie jak mogą to wygląda to naprawdę przerażająco... istna paranoja dnia powszedniego w Indiach.



środa, 12 września 2007

Przepis dla Kasi...

Odpowiadając na komentarz do notki "Papaya" podaje przepis na wyśmienitą papaję:


Weź dojrzałą papaję (poznasz po jasno-żółtej skórce) i rozkrój ją na połowę. Obierz ze skórki dwie mandarynki i rozdziel je na cząstki, a następnie ułóż je we wnętrzu papai. Teraz przygotuj banana pokrojonego w plasterki i dołóż do mandarynek. Wszystko to polej niewielką ilością miodu. Weź łyżeczkę i wcinaj... :-)


Uwaga: najlepiej, gdy owoce są wyciągnięte prosto z lodówki i bardzo zimne. Zamiast miodu dodać można lody o dowolnym smaku. Użyć można także naszych polskich owoców leśnych i ogrodowych - truskawek, malin, borówek.


SMACZNEGO

wtorek, 11 września 2007

Papaya

Jest ze mnie mały (no może nie taki mały ;-) eksperymentator. W szczególności jeśli chodzi o jedzenie. Lubie próbować, poznawać nowe smaki, nieznane potrawy i... owoce. Tym razem postanowiłem zapoznać się z czymś zwanym papają. Jako że nigdy wcześniej nie jadłem ani nawet nie widziałem papaji to nie bardzo wiedziałem jak się do tego owocu zabrać. Z zewnątrz był dość twardy, pomyślałem więc, że będzie miał grubą mięsistą skórkę jak choćby arbuz. Przyłożyłem więc dość silnie nóż i jakież było moje zdziwienie gdy ten (wcale nie taki ostry) wszedł jak w masło... Nie natrafiając też na żadną pestkę rozkroiłem go w całości, a potem... wyjadłem miąższ łyżeczką :-) Nie wiem czy jedliście kiedyś mango, które jednak w Polsce jest znacznie bardziej znane, ale papaja ma troszkę podobny smak. Niezbyt słodki i bardzo orzeźwiający oraz sycący. Warto spróbować. Ja napewno skuszę się na zakup kolejnej.


PS. Bardzo możliwe, że już wkrótce przeczytacie o moich "przygodach" w jedzeniu guavy, bo i ona się zaplątała gdzieś do mojej "owocowej torby z zakupami", a jak wiecie z południowo-afrykańskich opisów sok z guavy to coś co uwielbiam...


poniedziałek, 10 września 2007

Dubai Airport

Trochę spóźnione i nieliczne, ale jednak... zdjęcia z kolejnego lotniska :-D


Dubai Airport

sobota, 8 września 2007

Zwierząt część druga :-)

Kontynuując jakiś czas temu rozpoczęty temat zwierząt w Indiach... zobaczyłem dziś w hali mrówki. Nie dwie czy trzy, ale rządek chyba z trzydziestu biegnących jedna za drugą wzdłuż grubego kabla leżącego na ziemi. Chwilę później pojawiła się jeszcze jedna mrówa, jakaś taka zabłąkana, zagubiona, biegała w tę i z powrotem jakby szukała śladu wycieczki, która przeszła wcześniej... Naprawdę ciekawe rzeczy zaczynają się tutaj dziać, a świat zwierzęcy wdziera się coraz głębiej do fabryki, adaptując na swoje potrzeby kolejne tereny


Mamy już więc ptaki, psy, myszki, pająki, mrówki (są trochę większe niż nasze bo mają ok. 20 mm długości). A... i zapomniałbym o specjalnym okazie widzianym kilka dni temu na liniach "boków". Mianowicie będąc tam przypadkiem po kabel natknąłem się na przycupniętą (a właściwie to chyba uwieszoną ;-) modliszkę... Nie jestem wprawdzie specjalistą od owadów i innych takich, ale tej trójkątnej głowy pomylić nie sposób. Muszę przyznać, że była piękna, choć jej aktu godowego (czy jak inaczej to nazwać) na spokojnie przyjąć nie mogę :-) Jak można zjeść faceta?!? :-P


PS. Znając życie (i siebie ;-) to temat zwierzęcy pojawi się pewnie w odcinku trzecim i może kolejnych...