Dawno już winny Wam byłem notkę o święcie Holi, ale jakoś ostatnio nie ciągnęło mnie by tu coś pisać, nadrabiam więc to dzisiaj...
Święto Holi to wielki festyn kolorów, zaczynający się wraz z nastaniem kalendarzowej wiosny 21.marca. Tak naprawdę do końca nie wiem jak długo trwa, bo sami hindusi mi namieszali (jedni mówili o dwóch dniach, inni o czterech) ale z moich obserwacji wynika, że "podstawowe" święto trwa dwa dni.
Wszystko zaczyna się dość spokojnie pierwszego wieczora od wszechobecnych ognisk, wokół których zbierają się ludzie by się spotkać, pogadać i zjeść trochę słodyczy, a jednocześnie jakby przy okazji ich "grzechy" wraz z dymem ulatują sobie do nieba... :-D
Jako mieszkańcy Five Gardens zostaliśmy zaproszeni na nasze osiedlowe ognisko i skorzystaliśmy z tego zaproszenia. Nie wszyscy wprawdzie byli szczęśliwi, że się tam znaleźliśmy, ale to już ich problem :-) Czytając ulotkę zapraszającą nastawiliśmy się na jakieś widowisko, więc wzięliśmy aparaty, a Ingo nawet kamerę. Ostatecznie okazało się, że było tylko ognisko i słodycze, więc żeby głupio nie wyglądać to aparatów nawet nie wyciągneliśmy ;-)
Ze względu na "teoretyczne" zmarnowanie wieczoru postanowiłem poczytać coś więcej o Holi i jak się okazało to drugiego dnia jest właściwa zabawa. Tym razem stwierdziliśmy jednak, że nie będziemy siedzieć w nudnym Five Gardens, gdzie i tak pewnie nic wielkiego się nie wydarzy (mieliśmy racje, jak się później okazało). Ustaliliśmy, że zaraz po pracy jedziemy poszukać Powder Party gdzieś na mieście :-) Mieliśmy dobrego przewodnika do takiej zabawy... naszego kierowcę Johan'a (a właściwie Jevan'a ;-) Gdy odbierał nas na obiad już był cały różowy, a później doszło kilka dodatkowych kolorów :-) No, ale od początku...
Decyzja o szukaniu Powder Party zaraz po pracy zapadła już rano. Impreza ta polega na sypaniu i smarowaniu siebie oraz wszystkich naokoło różnokolorowymi proszkami, a w wersji hard polewaniu tego wszystkiego jeszcze wodą... To coś jak nasz śmingus dyngus tylko bardziej pikantnie i z możliwością (pewnością) zniszczenia ubrań :-D dlatego też chcieliśmy jechać w ubraniach roboczych, których zaplamieniem nikt się nie przejmuje, bo i tak zawsze są ufajdane ;-)
Jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy. Kierowca został grzecznie (natrętnie ;-) poinformowany, że ma nas zawieźć na imprezę w miejsce, gdzie jest dużo ludzi i dużo proszku, bo chcemy zrobić zdjęcia. Zaczęliśmy krążyć więc po Pimpri, Chinchwad itd. i z naszych obserwacji wynika, że dzielnice zamożne są nudne i do kitu bo tam proszku to nawet na ziemi nie widać, a co dopiero na ludziach. Najlepsza zabawa była w dzielnicach najbiedniejszych, gdzie ludzie po prostu się "oddawali szaleństwu" obsypywania i smarowania wszystkiego co się rusza... włacznie z krowami i ulicznymi psami ;-)
W pewnym momencie w jednej z biedniejszych dzielnic wynikła rozmowa o miejscu zamieszkania Johan'a i okazało się, że mieszka niedaleko (to dlatego tak dobrze znał te kręte uliczki ;-) i zaprosił nas do siebie na chwilę. Przyjęliśmy zaproszenie, bo chcieliśmy dowiedzieć się jak mieszka, a że Johan jest bardzo miłym i zawsze punktualnym człowiekiem to tym bardziej nie wypadało nam odmówić.
Domek Johan'a okazał się dużo mniej przytulny niż byśmy tego mogli oczekiwać. Jego łączna powierzchnia to może 20 m kw. z czego połowę stanowi kuchnia. W sypialni mieszka łacznie osiem osób, właściwie są to trzy rodziny - Johan i jego dwaj bracia, wszyscy z żonami oraz dwójka dzieci. Nie ma się zresztą co dziwić, że tak żyją skoro Johan zarabia 5 tyś. rupii miesięcznie (~350 zł), a nie wiem czy któryś z jego braci też pracuje. Cóż przynajmniej z naszych napiwków, gdy jedziemy do restauracji ma kolejne kilka tysięcy... O jego gościnności może też świadczyć fakt, że gdy tam byliśmy wysłał brata do sklepu by przyniósł nam colę! Człowiek prawie bez pieniędzy chce nas przyjąć w domu z honorami! Odmówiliśmy oczywiście, tłumacząc że nie odwiedzamy go gdyż chce nam się pić, tylko chcieliśmy zobaczyć jak żyje...
Gdy już wyjechaliśmy ponownie, prawie od razu natrafiliśmy na Powder Party, więc zatrzymaliśmy się zrobić kilka zdjęć i... Bart postanowił też się pobawić :-) Efekty możecie zobaczyć na zdjęciach, więc nie będę tego tutaj opowiadał :-P W końcu obraz wart więcej niż tysiąc słów :-P powiem tylko tyle, że było kolorowo i mokro... Mamy też krótkie filmiki nakręcone przez Ingo, ale to już na prywatnych sesjach mogę zaprezentować ;-) Ja z Ingo widząc Bart'a stwierdziliśmy, że z samochodu nie wysiadamy, bo to jednak trochę za dużo było ;-D
Cała "zabawa" trwała może z pięć minut, ale mycia potem było na dużo dłużej... U mnie było całkiem nieźle, pod prysznicem czyściłem swoje czoło przez jakieś piętnaście minut, ale Bart kąpał się jakieś półtorej godziny, jak nie dłużej :-D Współczuję hindusom, którzy muszą zmywać z siebie te proszki używając wiadra i zimnej wody... ciekawe ile u nich to trwa...
Ogólnie mogę przyznać, że było to bardzo udane popołudnie z ponad setką zrobionych zdjęć i odrobiną zabawy, a wieczorem... wściekłe psy rządziły okolicą, ale o tym to może kiedyś opowiem (a może nie ;-)