Tym razem podróż obyła się bez niespodzianek, choć nie mogę powiedzieć by była nudna :-P
Wyjazd z domu po trzeciej rano, bo jak zawsze lot Katowice - Frankfurt o 6:10 (Ociec, mam nadzieję, że się potem porządnie wyspałeś :-) Sam lot bardzo spokojny, powiedziałbym nawet że nudny. Nawet turbulencji nie było żadnych :-/
Fraport też niczym mnie nie zaskoczył tym razem, dlatego mówiąc słowami znajomego ze szkoły średniej "zacząłem się bać" (żartuje oczywiście ;-) W każdym razie w już w samolocie do Dubaju zauważyłem przepychającego się przez ludzi Toralfa (szefa mechaników) i stwierdziłem, że ten lot będzie należał do udanych...
Okazało się, że Toralf siedzi kilka rzędów za mną, a samolot jest prawie pusty (niezwykła ostatnio sytuacja i żadnych problemów ze zmianą miejsca :-) Na początek jednak siedliśmy na swoich miejscach. Nie minęło jednak pięć minut i już usłyszałem dzwonek telefonu pokładowego - Toralf jak zwykle zaczął wykorzystywać każdą możliwość, żeby zwrócić na siebie uwagę... cóż taki już jest.
Mimo prób Toralfa postanowiłem jednak zdrzemnąć się do obiadu, bo zaczęły mi się oczy kleić. Nie udało mi się :-) Jednak nie była to jego wina, lecz tego co usłyszałem w ogłoszeniach pokładowych :-D Jako, że latam Emiratami już jakiś czas to wiem, że za każdym razem podają przez głośnik jakimi językami posługują się członkowie załogi (nie zgadliście, nie było żadnej polskiej stewardessy :-P) i pierwszy raz w mojej historii lotów tymi liniami na kilkanaście osób załogi podali aż dziesięć różnych języków, którymi potrafią się posługiwać. To prawdziwy rekord, bo zazwyczaj jest maksimum sześć języków. Ta informacja od razu mnie rozbudziła, a ci którzy znają moje 'hobby' będą wiedzieć dlaczego (uzupełnienia wkrótce ;-) Postanowiłem sobie, że po obiedzie, gdy załoga będzie mieć więcej luzu pójdę i zapytam...
Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wziąłem kartkę, długopis i poszedłem do kuchni znajdującej się w tyle samolotu. Przechodząc obok ostatniego rzędu, tylko się uśmiechnąłem do Toralfa i poszedłem dalej :-D Trafiłem akurat na czas kiedy kończyli jedzenie... Okazali duże zainteresowanie moim pytaniem (wiem, że Was interesuje jakim, ale tego się teraz nie dowiecie ode mnie ;-) i w trakcie mniej więcej piętnastominutowej pogawędki kilka osób uzupełniło moją bazę wiedzy. Niestety nie wszyscy mogli to zrobić, bo dwójka z nich pochodziła z Australii, ale przynajmniej fajnie się z nimi gadało (byli tam także stewardzi, których dziewczyny pewnie określiłyby jako niezłe ciacha :-P)
W pewnym momencie australijska stewardessa powiedziała, że za chwilę idzie na przód samolotu i chętnie weźmie moją kartkę także tam, a potem przyniesie mi ją na miejsce, na co oczywiście się zgodziłem i postanowiłem siąść obok Toralfa. Ten oczywiście od razu zadzwonił po stewardessę żeby zamówić dla nas wino, a potem drugie, a potem... był już wstawiony (bo wypijał - na szczęście - też większość mojego ;-)
Po przylocie do Dubaju okazało się, że hala odlotów pęka w szwach od niesamowitej ilości ludzi, po posiłku w Emirackiej kantynie spoczęliśmy więc... na podłodze. Toralf po dwóch minutach już spał (w samolocie do Bombaju też go miałem z głowy ;-), nie pozostało mi więc nic innego niż odpalić sobie jakiś film i poczekać na odlot.
Ostatni lot pamiętam jak przez mgłę, bo padłem od razu po zajęciu miejsca i dopiero lądując otworzyłem oczy... a w Bombaju znów szczęście mnie spotkało, bo mój bagaż... nie został zgubiony (cuda się dzieją ;-) Oczywiście jak zwykle na tym lotnisku trochę trwało zanim mogliśmy opuścić halę przylotów, ale przynajmniej tym razem klimatyzacja całkiem nieźle działała, więc dopiero na zewnątrz poczuliśmy się jak w piecyku... :-D
Jako, że mój kompan pracuje dla innej firmy, a do tego nie wiedzieliśmy, że będziemy razem lecieć to podstawili nam dwa samochody. Postanowiliśmy więc zrobić mały test który samochód będzie pierwszy w Five Gardens. Wygrał wprawdzie on, ale niewiele, bo tylko o jakieś dziesięć minut co przy ponad trzygodzinnej przeprawie przez Bombaj i całej sześciogodzinnej podróży samochodem jest po prostu jak różnica setnej sekundy w Formule1... ;-)
Po przyjeździe zajrzałem tylko na chwilę do starego domu, by wziąć klucz do mojego nowego lokum... ale to już jest temat na kolejną opowieść :-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz