środa, 16 lipca 2008

Indyjska wyprawa dzień 3 -> Jaipur

Jak już pisałem w relacji z drugiego dnia wyprawy po przyjeździe padłem spać prawie w ubraniu. Zdążyłem jednak stwierdzić, że mam bardzo ładny i duży pokój, w którym z pewnością będzie mi się wygodnie mieszkało. Nie myliłem się i już następnego dnia rano wstałem wypoczęty i gotowy na kolejne zwiedzanie. Jakież było moje zdziwienie, gdy po tak zachęcającym pokoju moje śniadanie w hotelowej restauracji okazało się kompletną porażką :-( Gdy tam wszedłem około godziny ósmej rano restauracja była pusta, nie licząc kelnera "w sile wieku", że tak to określę.


Przyzwyczajony w poprzednim hotelu (tej samej sieci hotelowej) do sprawnej obsługi i szerokiego wyboru w menu, byłem bardzo zawiedziony tym co zastałem. Mogłem wybrać omlet albo jajecznicę, do tego sok i spalone grzanki. Nie było mowy o jakimkolwiek "szwedzkim stole". Do tego przy pierwszym stoliku, do którego siadłem nóż był brudny jakby ktoś nim wcześniej jadł, a sam stolik (włącznie z tym miejscem) wyglądał na przygotowany dla kolejnego gościa. Oczywiście od razu zmieniłem miejsce. Nie zatarło to jednak niesmaku :-/


No, ale koniec z narzekaniem, bo nie po to tutaj przyjechałem. Czas na zwiedzanie!


Rozpocząłem od Pałacu Miejskiego, położonego w samym centrum miasta. Miasta, które znane jest jako Pink City (Różowe Miasto), ze względu na wszechobecny różowo-czerwony piaskowiec. I tu wielkie zdziwienie... pałac jest z zewnątrz żółty :-D dopiero w jego wnętrzu spora część zbudowana jest z piaskowca.


Tak naprawdę nie wiem kiedy pałac został wybudowany, ale całkiem spore wpływy na jego architekturę mieli brytyjczycy, a pozostałości po kolonialistach spotkać można też w wozowni, gdzie zachowały się brytyjskie karety...


Sam pałac nie jest zbytnio interesujący, natomiast bardzo ciekawa jest historia dwóch ogromnych zbiorników na wodę stojących na dziedzińcu... Otóż maharadża Jai Singh, gdy udawał się w podróż do Wielkiej Brytanii by odwiedzić brytyjską królową kazał przetopić po srebrne monety ze swojego skarbca w dwa ogromne zbiorniki na wodę z Gangesu. Każdy z tych zbiorników może pomieścić 4000 litrów i jest zrobiony z 900 srebrnych monet. Gdy stanie się obok takiego zbiornika, to jego szczyt jest na poziomie oczu. Są naprawde ogromne.


Powstaje pytanie do czego Jai Singh potrzebował tyle wody? Jego podróż do Wielkiej Brytanii i spowrotem trwała mniej wiecej pół roku, a Jai Singh był mocno wierzącym hinduistą. Brał ze sobą wodę z Gangesu, by każdego dnia móc się w niej obmyć. Jest to niepojęte dla europejczyków, ale dla hindusów Ganges to naprawdę święta rzeka :-)


Drugim wartym zobaczenia miejscem w pałacu jest Pawi Dziedziniec (Pritam Niwas Czauk), duży, pusty obecnie plac, do którego prowadzą cztery bramy symbolizujące cztery pory roku. Każda brama jest inna. Posiada inne zdobienia, całkowicie inny ich styl oraz przedstawionego innego boga.


Z pałacu udałem się wąskimi uliczkami wokoło starego miasta, by dotrzeć do Hawa Mahal, Pałacu Wiatrów, niesamowitej fasady budynku (bo pałacem jest to tylko z nazwy) z dziesiątkami okien i okienek służących kobietom żyjącym w pałacu do obserwacji życia toczącego się na ulicach miasta, a samym pozostając niezauważone (by zrozumieć jednak czym jest Hawa Mahal i jak wygląda musicie obejrzeć zdjęcia ;-)


Maharadża Jai Singh postanowił skusić mnie jeszcze raz i zaciągnąć do swojego obserwatorium astronomicznego. Udało mu się, jednak gdy tam wszedłem nie byłem zachwycony. Można tam wprawdzie zobaczyć "monumentalne" instrumenty do pomiaru czasu, jednak całe obserwatorium ze względu na brak opisów i podobieństwo większości instrumentów jest po prostu nudne i było stratą czasu...


W tym momencie postanowiłem wytłumaczyć mojemu kierowcy, by pojechał do muzeum w tzw. Albert Hall. Stety (nie niestety ;-) nie zrozumiał mnie i wywiózł na drugi koniec miasta, dzięki czemu zobaczyłem Pałac na Wodzie. Jest to budowla wzniesiona na niedużej wysepce na środku jeziora, a "nadmiarowa" część wyspy została po prostu zniwelowana pod poziom wody, dzięki czemu pałac zdaje się wyrastać wprost z wody :-) W chwili obecnej znajduje się tam elegancki i mocno chroniony hotel, więc nie dane mi było odwiedzić samego pałacu, mogłem go podziwiać tylko z oddali...


To, że mój kierowca nie zrozumiał mnie naprawdę dobrze się złożyło ponieważ będąc przy pałacu na wodzie zajrzałem do przewodnika i okazało się, że znajdujemy się niedaleko moich kolejnych punktów podróży. Miałem wprawdzie odwiedzić je następnego dnia już w drodze do Delhi, ale stwierdziłem, że skoro już tu jestem i jest dopiero południe to należy to zrobić od razu :-)


Ojj, ale się spiekłem :-D Kark, ręce, twarz i kolana... wszystkie nieosłonięte części ciała :-D Ale od początku...


Miejscem najbliżej położonym był Fort Amber i tam postanowiłem się udać. Dojechaliśmy, wziąłem wodę i powiedziałem kierowcy, że może się przespać, bo trochę to potrwa... i spędziłem w forcie ponad trzy godziny :-)


Cały kompleks jest ogromy. Wszędzie zakamarki, kolejne załomy muru, kolejne pomieszczenia. Wszystko puste i (jak to zwykle w Indiach w takich miejscach) śmierdzące moczem ;-) Nie żałuję jednak spędzonych tam trzech godzin, bo widoki z fortu położonego na szczycie góry są naprawdę ładne i zdjęć tam narobiłem całkiem sporo. Do tego dzięki pobytowi w forcie zauważyłem obiekt, którego w moim przewodniku nie było, a mianowicie Pałac Amber położony w dolinie poniżej fortu.


Pałac Amber stał się w takim razie moim kolejnym celem, bo z góry wyglądał naprawde zachęcająco. Niestety, hinduskie zabytki zwane pałacami nie są takie jak europejskie. W Europie pałac posiada "wnętrze", antyczne meble, obrazy i co to tam jeszcze można w nich spotkać. Hinduskie pałace są puste i... śmierdzą moczem ;-) Amber zaskoczył mnie jednak przez dłuższą chwilę, bo wchodząc w te wszystkie zakamarki pałacowe w pewnym momencie nie wiedziałem, gdzie jest wyjście i którędy wszedłem, mimo że kręciłem się wciąż po tych samych korytarzach (pretty scarry, jak by to Sello określił ;-)


Chciałem tego dnia zobaczyć jeszcze jedną rzecz, a mianowicie mury obronne łączące fort, pałac i kilka okolicznych wzgórz, ale niestety okazało się, że jest to teren wojskowy i nie było mi dane. Dlaczego stare mury wyglądające praktycznie jak Mur Chiński stanowią w XXI wieku teren wojskowy, to ja nie wiem, ale przebywając w tym kraju od piętnastu miesięcy niewiele rzeczy może mnie już zdziwić ;-)


Muszę przyznać, że po tylu godzinach zwiedzania i przebywaniu na słońcu od samego rana, byłem zmęczony i... głodny! Głód poczułem to dopiero teraz, ale pamiętając poranną sytuację ze śniadaniem stwierdziłem, że musieliby mi dopłacić bym tam obiad zjadł. Na szczęście po drodze z centrum miasta do pałacu na wodzie widziałem jeden z hoteli pewnej dobrej sieci (nie będę robił kryptoreklamy :-P) i skierowałem tam swojego kierowcę. Było już wprawdzie dość późno i nie załapałem się na typowy w takich hotelach bufet obiadowy, ale przyjęli moje zamówienie z karty i mogłem się delektować smacznym jedzeniem.


Do hotelu wróciłem późnym popołudniem i po prysznicu spokojnie wyłożyłem się na łóżku, by odetchnąć i poczytać chwilę...


2008-07-16 Indyjska wyprawa dzien 3

Brak komentarzy: