piątek, 4 lipca 2008

Ellora

10 godzin w samochodzie. 600 km przejechanych. Było warto :-) a zaczęło się tak...


Jakoś na początku zeszłego tygodnia postanowiłem, że nie zmarnuje kolejnego czwartku na siedzenie w czterech ścianach i nie ważne czy jest pora deszczowa, czy świeci piękne słońce. Nie i już! Mój wybór padł na Elurę, miejscowość odległą od Pune o około 300 km. Postanowiłem zobaczyć słynne jaskinie i rzeźbione w skale świątynie. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Oczywiście od samego początku nastawiałem się, że pojadę sam bo cała grupa leni kanapowych powie mi "wybij sobie z głowy, że wstaniemy przed czwartą rano..." :-D Okazało się jednak, że nowy południowo-afrykański programista (Sello) z chęcią się ze mną wybierze. Potem, po zadanym "z głupia frant"pytaniu dołączył do nas chiński programista PLC (Lirui). Idealna ilość mieszcząca się całkiem komfortowo w samochodzie :-)


Trzeba przyznać, że jak na wolny dzień pobudka była naprawde wczesna (3:00), bo musieliśmy wrócić jeszcze tego samego dnia, by w piątek grzecznie stawić się do pracy (jak się okazało Sello się od tego wymigał, chorymi zatokami ;-) Wyjazd był zaplanowany na czwartą i co zaskakujące o tej porze wyjechaliśmy (pamiętacie kierowcę, dzięki któremu nie zdążyłem kiedyś na samolot? właśnie on nas woził :-)


Podróż oczywiście dłużyła się niemiłosiernie, ale czego oczekiwać od pięciu godzin podróży wsród średnio ciekawego krajobrazu. Po drodze minęliśmy przewróconą ciężarówkę (to chyba normalka w tym kraju), zrobiliśmy kilkudziesięciokilometrowy slalom na remontowanej "autostradzie" i w końcu dotarliśmy do Elury.


Po śniadaniu zjedzonym w miejscowym hotelu, poszliśmy zwiedzać... a po drodze oczywiście obsiadło nas stadko naganiaczy, sprzedawców i wszelkiej innej maści naciągaczy. Na szczęście udało nam się od nich opędzić. Co znamienne jeden z nich chciał nam sprzedać naszyjnik. Cena zaczynała się od 250 rupii i ostatecznie spadła do Rs50, choć ja wciąż uparcie stałem na stanowisku, że więcej jak Rs20 mu nie dam :-D tak więc sami widzicie jak to tutaj wygląda.


A skoro już mowa o pieniądzach, nie zdziwiłem się zbytnio gdy kupując bilet wstępu zapłaciłem za niego Rs250, a hindus stojący w kolejce przede mną zapłacił za ten sam bilet Rs10! Sello określił to jednym zdaniem "They are ripping us off!" (tłumacząc grzecznie na polski "obrabiają nas z pieniędzy" ;-)


Gdy weszliśmy na teren od razu wiedzieliśmy, że to będzie udany dzień. Przywiał nas pięknie utrzymany park (podziękować UNESCO trzeba :-) a zaraz za nim Kailasha Temple, ale o świątyni napiszę za chwilę...


Zwiedzanie rozpoczęliśmy od jaskini / groty numer 1. Choć w sumie nazwa ta jest niewłaściwa, bo nawet jeśli kiedykolwiek były to jaskinie to w tej chwili (od VI-IX w n.e.) nimi nie są. Będę nazywał je mimo wszystko grotami, bo tak podaje przewodnik, a ja po kilku minutach prób wymyślenia lepszej nazwy niestety jej nie znalazłem.


I w tym miejscu muszę zrobić kolejną przerwę na wyjaśnienie czym tak naprawdę jest kompleks świątynny w Elurze :-) Cały kompleks składa się z 34 grot (świątyń) buddyjskich (1-12), hinduistycznych (13-29) i dżinijskie (30-34). Wszystkie powstawały mniej więcej w tym samym czasie i pokazują jak koegzystowały ze sobą różne religie w Indiach. Wszystkie zostały wykute w skale (niekiedy groty sięgają na 30m w głąb góry) i są bogato zdobione, z ogromną ilością rzeźb i płaskorzeźb.


Jak już pisałem zaczęliśmy od groty numer 1 i... okazała się tylko wielkim pomieszczeniem, jakby wielkim przedsionkiem od którego prowadziły wejścia do "cel" mnichów (znajomych buddystów proszę o wyjaśnienie do czego mogły służyć niewielkie podwójne otwory w ścianach widoczne na jednym z pierwszyc zdjęć?) Na szczęście grota numer 2 była już znacznie ciekawsza, a każda następna wydawała się bardziej interesująca, bardziej bogata w zdobienia i rzeźby. Muszę powiedzieć jedno - takiej ilości Buddów to ja w życiu jeszcze nie widziałem (wiem, że jeszcze widziałem mało, ale dajcie mi się nacieszyć :-P). W każdej grocie Budda w innej pozie (choć najwięcej chyba było nauczającego), każdy wysoki na 2-3 metry (i to w dodatku siedząc! :-) wykuty w bloku skalnego. Mimo dużych zniszczeń wciąż na większości posągów rozpoznać można było szczegóły "skalnego" ubrania, zdobienia głowy i cała masę innych drobnych detali. Każdy Budda otoczony był przez inne posągi, oczywiście każdy inny, a poszczególne sale przedstawiały inne sceny...


Przechodziliśmy tak z groty do groty coraz bardziej zafascynowani i jak japońscy turyści cykaliśmy tony zdjęć (szkoda, że ze względu na ciemności większość nie wyszła tak jakbym tego chciał :-( aż dotarliśmy do groty numer 10 będącej jedyną prawdziwą chaitya w Elurze. Podobną mogliście już zobaczyć na moich zdjęciach z wyprawy do jaskiń Karla. Łukowe sklepienie i główna nawa otoczona rzędem ozdobnych kolumn, a w głębi ogromna stupa z czterometrowym nauczającym Buddą. Oczywiście nie odpuściłem sobie przejścia w około stupy poświęcając je gliwickiej sandze :-) Tam też dowiedziałem się co oznaczają poszczególne gesty siedzącego Buddy (może Wam kiedyś opowiem i pokażę jeśli będziecie chcieli ;-)


Następne dwie groty (a ostanie buddyjskie) są trzypoziomowe. Na każdym poziomie znaleźć można kilka osobnych sal medytacyjnych i kolejne ogromne posągi Buddy. Uff dużo ich jakby nie patrzeć ;-)


Grota numer 13 od razu zwraca uwagę całkowicie innym stylem zdobień. To pierwsza grota hinduistyczna. Znaleźć tam (i w następnych) można posągi Siwy, Parwati, Wisznu, Ganesha, czasem też Hanumana no i obowiązkowo byka wskazującego na lingam (cokolwiek Wam to słowo mówi ;-). Posągi tańczące, walczące ze złem i leżące. Posągi z ośmioma rękami i posągi z czterema głowami :-) By je wszystkie rozpoznać i określić co przedstawiają naprawdę trzeba znać hinduską mitologię. Nam każdy po kolei pokazywał i objaśniał nie znający angielskiego sprzątający tam hindus. Słów było mało, ale wystarczały by objaśnić nam wszystko co trzeba, reszty dowiedzieliśmy się od przewodnika w świątyni kailash'y.


Świątynia kailash'y (Kajlasanatha) to OGROMNA wykuta w całości z bloku skalnego świątynia ku czci Siwy jako króla góry Kailasa. Słowa nie są w stanie oddać ogromu pracy jaki musiał być włożony w stworzenie czegoś tak monumentalnego, musicie obejrzeć to na zdjęciach. Gdy wchodziliśmy na teren kompleksu świątynnego (przechodząc niedaleko w drodze do groty nr 1) Kailasha nie zrobiła na nas aż tak wielkiego wrażenia, jednak teraz gdy zobaczylismy ją z bliska i mogliśmy udać scieżką by obejrzeć ją z góry, byliśmy pod prawdziwie zafascynowani. Największe wrażenie robi widok z góry, patrząc trzydzieści metrów w dół na wykutą w całości z ogromnego bloku skalnego, na którym w tym momencie stoisz. Niesamowite uczucie widzieć poniżej zabudowania świątynne i wiedząc, że ludzie mozolnie wykuwali je od góry, planując jak całość będzie wyglądać zaczynając "budowę" od dachu :-)


Całość zabudowań włącznie ze ścianami i dachem pokryte są rzeźbami i płaskorzeźbami, których stworzenie wymagało 150 lat pracy. Z tego co opowiadał przewodnik swój udział w tym dziele sztuki mają nie tylko hindusi, ale także grecy, chińczycy i inne narody świata... co widać po różnych stylach rzeźb "podtrzymujących" całość.


Według legendy układ świątyni tworzy rydwan, którym podążają Siwa ze swoją małżonką Parwati. Ale jest to rydwan bez kół. Porusza się on na grzbiecie licznych słoni, lwów i tygrysów, których dziesiątki spotkać można wokoło głównego budynku świątyni. Rydwan ten ciągnięty jest również przez dwa ogromne słonie widoczne po obu stronach świątyni. A światła bogom dostarczają dwie ogromne pochodnie symbolizowane przez słupy stojące obok ciągnących słoni.


Wewnątrz świątyni ściany są zdobione historiami z życia bogów oraz ludzi. Nie stronią także od scen z kamasutry, choć do płaskorzeźb z Khadżuraho się raczej nie umywają... ;-)


Całość Kailash'y robi imponujące wrażenie i spędziliśmy tam z przewodnikiem ponad godzinę słuchając opowieści o poszczególnych częściach świątyni i poznając choć drobną cząstkę hinduskiej mitologii. Oczywiście na tym nie kończyło się nasze zwiedzanie... w końcu byliśmy dopiero na nr 16 :-)


Aż do ostaniej hinduistycznej groty (nr 29) i po zobaczeniu Kailash'y nie robiło to już na nas aż tak wielkiego wrażenia, choć wciąż było interesujące. Każda z grot (także tych buddyjskich) wykuta jest w podobny sposób - tworzy spore pomieszczenie, na którego końcu jest drugie z właściwym religii obiektem kultu. W hinduiźmie jest to lingam, falliczny kształt symbolizujący połączenie Siwy i Parwati. Lingam składa się z dwóch części dolnej przypominającej waginę (joni) oraz górnej przypominającej penisa (lingam). Hindusi modląc się składają na lingamie dary takie jak pieniądze, kwiaty czy jedzenie w postaci orzecha kokosowego, czasem także polewają go krowim mlekiem :-)


Groty dżinijskie okazały się ciekawsze niż poprzedzające je hinduistyczne, głównie za sprawą zmiany stylu zdobień oraz pojawiających się postaci. Przynam się szczerze, że nie wiem czym poza całkowitym "zaniechaniem" zabijania wszelkiego życia (włączając w to zasłanianie sobie ust by przypadkiem nie zabić muchy, która mogłaby tam wlecieć), jednak do pewnego stopnia rzeźby przypominają mi buddyjskie. Można zobaczyć jednak nie tylko posągi Buddy, ale także nagich mężczyzn i kobiety, w tym mężczyzn przypominających nagiego stojącego Buddę.


Muszę przyznać, że nachodziliśmy się w Elurze naprawdę nieźle i w najmniejszym stopniu nie żałuje tak intensywnie spędzonego (wolnego) czwartku. Spędziliśmy w kompleksie świątynnym prawie sześć godzin i po późnym obiedzie, zjedzonym w tym samym hotelu co rano, wsiedliśmy do samochodu w drogę powrotną... Moi kompani padli od razu, a kierowca po jakichś pięciu minutach od wyruszenia zapytał zdziwiony "oni już śpią?". Spali. A ja chwilę później również ;-)


 


PS> Bardzo dziękuję Kasi za wiarę w moją moc twórczą do stworzenia tej notki ;-) Chyba się udało, choć zajęło to cały wieczór :-)


2008-07-03 Indie - Ellora
2008-07-03 Indie - Ellora (Lirui)

Brak komentarzy: