Poczułem nagłe ukłucie w okolicach lewej łopatki. Takie przeszywające do szpiku i bardzo niespodziewane. Po jakiejś pół sekundy kolejne. I jeszcze kolejne. To nie mógł być przypadek. Odwróciłem głowę i tylko zobaczyłem ciemny kształt atakujacy moją łopatkę... strzepnąłem ją wciąż biegnąc, ale uparła się. Atakowała mnie wciąż i wciąż. Uderzała w plecy, w mokry od potu tył głowy. Próbowała gryźć w uszy... A przecież ja nic nie zrobiłem! Jestem niewinny, ja tylko bięgnę! No weź się odczep! Trwało to może z pół minuty. Takie odpieranie wciąż atakującego natręta. W końcu poleciała... a ja biegłem dalej ciesząc się wciąż z tego przepięknego, słonecznego popołudnia... :-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz