Do Bombaju przylecieliśmy z 20-to minutowym opóźnieniem o 23:45, ale dzięki temu mogliśmy podziwiać nocną panoramę wybrzeża i samego miasta. Zaraz po opuszczeniu samolotu zaczęło się przeprawianie przez hinduską biurokrację i chaos. Musieliśmy wypełnić papierek przyjazdowy, który trzeba mieć na kontroli dokumentów. Potem sama kontrola i oderwanie fragmentu papierka wypełnionego poprzednio, z którym idziemy dalej. Odbieramy bagaż i... bardzo zdziwieni przepuszczamy go przez rentgen tak jakbyśmy wyjeżdżali, a nie wjeżdżali do kraju. No cóż o kraj to obyczaj :-) Davidowi zakwestionowali sportowe leki regeneracyjne i spedziliśmy kolejne kilka minut na granicy tłumacząc co to, po co i wogóle.
Czas na wyjście z terminala, ale najpierw pierwsza wymiana pieniędzy, żebyśmy mieli wogóle czym płacić, jak przyjdzie co do czego. Standardowa operacja z krążącym paszportem i już jesteśmy gotowi opuścić terminal, ale... jak zapewne się domyślacie trzeba jeszcze wypełnić oderwany fragment papierka wjazdowego i oddać wychodząc z hali przylotów :-)
Wreszcie jesteśmy wolni i wśród tłumu naganiaczy i kierowców hotelowych możemy poszukać naszego umówionego transportu do Pune. Po drodze spotykamy Clausa (czwartego programistę robotów), który do Bombaju przyleciał dzień wcześniej. Okazuje się, że szukał naszego transportu, ale mu się nie udało znaleźć. Nam zresztą też nie.
Jest godzina 0:30, zaczynają się gorączkowe telefony do Niemiec i do hotelu Kala Sagar w Pune. W hotelu nic nie wiedzą i wogóle trudno się z nimi dogadać. Zaczepia nas „lotniskowy pomocnik” z legitymacją i pełnym profesjonalizmem i stara się nam pomóc jak może. W końcu po godzinie telefonów i konsultacji decydujemy się pojechać do hotelu w Bombaju i następnego dnia rano wynając samochód do Pune.
Hotel okazuje się niezbyt wysokiej klasy i chcą za niego Rs 3000 (Rs = Rupii i taką konwencję będę stosował też później) czyli ok 80 EUR, ale nie mamy specjalnego wyjścia, poza tym to kontrahent za to płaci. W każdym razie wszyscy są wyjątkowo mili (zresztą co się dziwić za takie pieniądze :-)
Pierwszego poranka indyjskiego zaliczyliśmy nasz pierwszy zanik napięcia. Jest to tutaj nagminne i nikt się tym zbytnio nie przejmuje :-) To coś jak spadki mocy w czasach komunistycznej Polski, gdy podawali w TV lub radio poziomy mocy w poszczególnych miastach, tyle że tutaj nikt nic nie podaje, poprostu wszystko gaśnie :-)
Po śniadaniu prawie że do łóżka wrzuciliśmy nasze bagaże do samochodu wynajętego z kierowcą i ruszyliśmy do Pune. Samochód był klimatyzowany, więc podróż przebiegała w całkiem przyjemnej atmosferze, ale była wyjątkowo długa jak na tak małą odległość. Pune leży ok. 180 km od Bombaju, więc nie powinno być źle, ale... no cóż sam wyjazd z Bombaju trwał 1:20, a droga do Pune była niesamowicie zatłoczona. O ruchu ulicznym napiszę w jednej z kolejnych notatek, więc nie będę się tutaj nad tym rozwodził zbytnio, jedno jest w każdym razie pewne – nie mam najmniejszej ochoty wsiadać tutaj za kierownicę ;-)
Dojechaliśmy na miejsce bezpiecznie i... ani się obejrzeliśmy, a nasz kierowca zniknął. Cóż pewnie po czterech godzinach jazdy był zmęczony i odpocząć chciał :-)
Kala Sagar okazał się bardziej luksusowy niż myśleliśmy... jednak jak się okazało miesiąc wcześniej wszyscy wyprowadzili się z niego do innego hotelu, tak więc nikt z ekipy już tam nie mieszka. Nastąpiły kolejne konsultacje telefoniczne i w końcu uzyskaliśmy informacje w jakim hotelu będziemy mieszkać, i że za max. 20 minut przyjedzie po nas samochód, który nas tam zabierze. Zdecydowaliśmy, że poczekamy na schodach wejściowych jednak po 15 minutach, menedżer hotelowy zaprosił nas do środka i obiecał zadzwonić jeszcze raz po samochód. Okazało się, że musimy poczekać kolejne 20 minut, więc weszliśmy do hotelowej restauracji napić się herbaty... i spędziliśmy w niej kolejne 2,5 godziny. Pamiętajcie, gdy hindus mówi 20 minut, to potrwa to znaacznie dłużej.
W końcu samochód przyjechał jednak o wiele za mały do naszej (a w szczególności Davida) ilości bagażu i musieliśmy pojechać na dwie tury. Kierowca oczywiście jest tutejszy, więc piersza rzecz jaką zrobił to było skręcenie w prawo – idealnie pod prąd :-0 Po kilkuset metrach wreszcie znalazł wyrwę pomiędzy pasami ruchu tak by przemknąć na właściwy pas ruchu. Udało nam się jednak bezpiecznie dotrzeć do hotelu, co oznacza, że nie jest jeszcze tak najgorzej ;-)
Oczywiście w hotelu nic o nas nie wiedzą i następuje kilkanaście minut tłumaczenia kto, po co, z jakiej firmy i wogóle kto będzie regulował nasze rachunki. Hindusi niby mówią po angielsku, ale ani oni nas, ani my ich zrozumieć nie możemy i wszystko trzeba po kilka razy tłumaczyć. Koszmar.
Wreszcie mam pokój. Niezbyt duży i bardzo „plastikowy”, można by rzec jak z Ikei, ale całkiem przyjemny. No może poza widokiem z okna... Czas się rozpakować...
Nic nie jadłem od skromnego śniadania o ósmej rano, a tu już siedemnasta prawie :-/ Kolację zaczynają serwować o dziewiętnastej dopiero, więc trzeba poczekać... Już prawie... Do drzwi puka David – jesteśmy umówieni na kolację z ludźmi z instalacji, ale dopiero o 20:30. Grrr, mnie już skręcać zaczyna, a trzeba poczekać sporo dłużej, ale niech im będzie.
O umówionej godzinie schodzimy do lobby. Czekamy. Czekamy. Czekamy. W końcu tuż przed dziewiątą zmuszamy Davida, żeby zadzwonił. Okazuje się, że dopiero wyjechali z fabryki, więc będą gotowi za godzine! Chrzanić ich, jemy na miejscu i to od razu! I tak o dużo za późno.
Jedzenie było przepyszne, ale nie chciałem się na noc zbytnio napychać, więc wróciłem do pokoju lekko „niedojedzony” ;-) ale w znacznie lepszym humorze. Było to przed jedenastą, nie dane jednak mi było zasnąć szybko tej nocy... Dokładnie naprzeciw mojego okna budują coś. I to budują bardzo długo w noc. Ja zasnąłem chyba w okolicach pierwszej w nocy, ale oni chyba dalej pracowali. Nie wiem do której i nie obchodzi mnie to zbytnio. W każdym razie młotki słychać było cały czas. Do czego ludziom stawiającym budynek tyle młotków, i w dodatku o takiej skali użycia, ehhh...
Rozpisałem się troszkę, więc coś więcej w następnej notce ;-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz