piątek, 25 grudnia 2009

Mózgi mężczyzn vs mózgi kobiet :-)

Wg mnie wspaniale oddał różnice w męskich i damskich mózgach :-D

czwartek, 24 grudnia 2009

Aimee Mullins i jej 12 par nóg

Kim jest Aimee Mullins?

To amerykańska sportsmenka, aktorka i modelka, która urodziła się z wrodzoną chorobą kości (w języku angielskim to hemimelia lub longitudinal fibular deficiency, jednak nie znalazłem odpowiadającej temu nazwy polskiej, jednak z jednego z filmów wynika, że Aimee urodziła się bez kości strzałkowych). Z powodu tej choroby jej nogi zostały amputowane tuż poniżej kolan, gdy ukończyła pierwszy rok życia.

Dziś Aimee Mullins jest sportsmenką, aktorką i aktywistką, opowiadającą o swoich niesamowitych protezach, których posiada 12 par, oraz o supermocach, które z nich płyną - prędkość, piękno i dodatkowe 15 centymetrów wzrostu... odmieniając nasze rozumienie tego, czym może być ludzkie ciało.

Więcej o Aimee znajdziecie na wikipedii --> http://en.wikipedia.org/wiki/Aimee_Mullins

ale najpierw proponuję obejrzec ten film http://www.ted.com/talks/lang/pol/aimee_mullins_prosthetic_aesthetics.html
a potem jeszcze następny o bieganiu http://www.ted.com/talks/aimee_mullins_on_running.html

sobota, 21 listopada 2009

Specjalnie...

Specjalnie dla Kasi żeby nie było, że obiecałem a nie publikowałem :-P

niedziela, 15 listopada 2009

Co już, co jeszcze...

Piszę to tutaj coby sobie troche uporządkować w łepetynie te wszystkie sprawy...



Co już, czyli wszystko co zostało zrobione...:
- Kafelkowanie łazienki - skończone w 90% (zostały resztki do uzupełnienia, ale o tym za chwilę)
- Kafelkowanie kuchni - skończone
- Wymiana okien - skończone
- Wymiana drzwi wejściowych - skończone
- Gładzie - skończone w 90% (zostały resztki do szlifowania i będzie gites)

i to byłoby na tyle... kurcze nie jest to dużo, a zajęło masę czasu i jeszcze więcej nerwów (głównie na firmę)



Co jeszcze, czyli co mnie czeka...:
- Wmontowanie framugi drzwi łazienkowych
- Wyrównianie do pionu ściany w przedpokoju (tak żeby pół framugi drzwi łazienkowych nie wystawało sobie na bok ;-)
- Zamontowanie kibelka, prysznica i umywalki (wraz z wycięciem szafki podumywalkowej)
- Malowanie ścian i sufitu
- Kupno i montaż mebli kuchennych
- Zmiana przebiegu rury gazowej w kuchni
- Zamówienie szafy wnękowej do przedpokoju
- Kupno oświetlenia do całego mieszkania
- Parkiety
- Kupno mebli do pokoju
- Sprzątanie
- ...no i można się wprowadzać

piątek, 2 października 2009

It's too late to be pessimistic...

Wspaniały film stworzony przez Yann'a Arthus Bertrand'a w reżyserii Luc'a Besson'a



http://www.youtube.com/watch?v=jqxENMKaeCU

We are living in exceptional times. Scientists tell us that we have 10 years to change the way we live, avert the depletion of natural resources and the catastrophic evolution of the Earth's climate.


The stakes are high for us and our children. Everyone should take part in the effort, and HOME has been conceived to take a message of mobilization out to every human being.


For this purpose, HOME needs to be free. A patron, the PPR Group, made this possible. EuropaCorp, the distributor, also pledged not to make any profit because Home is a non-profit film.


HOME has been made for you : share it! And act for the planet.


Yann Arthus-Bertrand



HOME official website
http://www.home-2009.com

HOME is a carbon offset movie
http://www.actioncarbone.org

More information about the Planet
http://www.goodplanet.info

poniedziałek, 28 września 2009

In process

Jeszcze się porządnie nie zaczęło, a ja już zaczynam mieć dość :-) mówię oczywiście o remoncie T66A... Jak już pewnie się domyślacie po poprzedniej notce - kupiłem. Transakcja i przekazanie przebiegły gładko. Trzech siostrzeńców starszej pani stanęło za nią jak sępy i tylko czekali na przekazanie pieniędzy... ehh ludzie czasem są strasznie pazerni...


Potem zacząłem z grubej rury - zerwanie tapet, załatwianie formalności, umów gazowych, prądowych, itd, itp. Do tego doszło całe planowanie jak to wszystko urządzić. I tym właśnie zaczynam być zmęczony... głównie dlatego, że nie widać bezpośrednio efektu, a czasu spędzam nad tym masę, zwiedzając markety budowlane, sklepy z meblami i grzebiąc po internecie. Sam już nie wiem ile razy liczyłem koszty remontu i wyposażenia, czy też ile razy biegałem z miarką dopasowując i licząc czy wszystko mi się zmieści tak jak bym chciał.


Chciałbym żeby to wszystko już się zaczęło, żeby weszła ekipa i zaczęła kuć ścianę w łazience, wywalać okno albo kłaść gładzie w pokoju. Chciałbym wreszcie zobaczyć jak się coś fizycznego, dotykalnego dzieje, bo na razie to mam rysunki i plany, a T66A jest rozgrzebane tak jak było.

niedziela, 20 września 2009

T66A

No to od początku... zaczęło się to wszystko całkiem przypadkiem... tak, wiem, powiecie zaraz, że przypadków nie ma, ale jednak... przeglądałem sobie jakieś tam stronki w internecie i trafiłem na jedną z podstron, na której wyświetliły się ogłoszenia nierychomości ;-) i ot tak dla picu wpisałem Glajwic, nie za drogo, SZUKAJ... jak się okazało znalazł (suprise! :-D), zacząłem więc przeglądać. Nie trwało długo, a zainteresowały mnie zdjęcia pewnego mieszkania. Nieduże, tanie, bardzo ładna wnęka kuchenna. Postanowiłem więc zadzwonić (oczywiście ot tak, co by sprawdzić, ja przecież nie szukam mieszkania :-D) Okazało się, że mogę to mieszkanie zobaczyć już następnego dnia...


Przybyłem na miejsce chwilę przed czasem, dzięki czemu mogłem zobaczyć okolicę... nie spodobała mi się zbytnio... centrum Kopernika to nie jest miejsce, gdzie chciałbym mieszkać. Takiej ilości samochodów i ludzi to nawet na Giszu w Katowicach nie widziałem. To już praktycznie wykluczyło to mieszkanie, a wizytacja tylko potwierdziła, że nie kupię tego mieszkania (małe, ciasne, z dojściem przez jakieś tunele :-0)


Oczywiście pani z biura nieruchomości nie dawała za wygraną i od razu tego samego dnia pojechaliśmy zobaczyć drugie mieszkanie (przez długi czas był to mój faworyt :-) To drugie mieszkanko było dalej na Koperniku, ale już w miejscu, gdzie było spokojniej, zaraz obok kąpieliska leśnego. Całkiem fajne miejsce, mieszkanie też OK, ale dość drogie i to mnie troche zniechęcało, ale nie mówiłem nie :-) Oczywiście było do generalnego remontu, ale przecież takiego właśnie szukałem (znaczy nie szukałem, bo i po co, przecież ja nie potrzebuje żadnego mieszkania :-P)


Pani z nieruchomości nie poddała się. Pokazała mi dwa kolejne mieszkania. W międzyczasie sam się trochę nakręciłem i zobaczyłem jeszcze mieszkanie z innego biura nieruchomości, a w dodatku zainteresowali mnie dwupokojowym za przystępną cenę (nigdy go jednak nie zobaczyłem, bo oferta się zdezaktualizowała).


Po obejrzeniu tych kilku mieszkań i przejrzeniu nie wiem ilu stron z ogłoszeniami, w końcu załapałem lekkiego dołka... sam nie wiem czemu. Ale powiedziałem sobie weź się gościu w garść, został Ci jeszcze jeden portal z ogłoszeniami. Jak tam nie znajdziesz, to sobie spokojnie odpuść, przyjdzie samo w odpowiednim czasie. Była tak na oko 11 rano, i nagle... tadaaam mieszkanko 35 m2, w fajnym położeniu... dzwonię więc... "pokazuję to mieszkanie dziś o 13:00, więc jeśli panu pasuje, to chętnie się spotkam o 13:10". No ba, oczywiście że mi pasuje :-)


Godzina 13:15 stoję przed klatką, wychodzi pani i mówi, że państwo przedemną się zasiedzieli i zaprasza mnie do środka, żebym sobie sam zobaczył mieszkanie. Skubańce nie chcieli wyjść z tego mieszkania :-) Robili wszystko, żeby zostać jak najdłużej. Wytrzymałem ich jednak i w końcu zostałem sam na sam z pośredniczką (słyszałem jednak jak na odchodnym cicho powiedzieli sumę za jaką chcą kupić to mieszkanie) i mogłem swobodnie porozmawiać o mieszkaniu. Muszę przyznać, że mi się spodobało. Znacznie bardziej niż to faworyzowane na Koperniku. Było większe, bliżej centrum miasta i centrum handlowego, łatwiej się z tego miejsca wydostać niż przez wiecznie zakorkowaną Toszecką, a poza tym jak napisałem w smsie do Kasi "to mieszkanie powiedziało - chcę być Twoje" :-D


Oczywiście przy takich decyzjach, nie odbywa się to natychmiast. Musiałem się z tym przespać, a poza tym umówiłem się z tą drugą pośredniczką na zobaczenie jeszcze jednego mieszkania, a z "pierwotną" pośredniczką na zobaczenie jeszcze kolejnego mieszkania :-) I to mi wystarczyło, po tych dwóch kolejnych mieszkaniach wiedziałem już, że chcę T66A (tak nazywam roboczo mój nowy lokal ;-) Dodam tylko, że była to sobota, a więc dzień kiedy normalni ludzie nie pracują (tak, wiem że jestem nienormalny :-P)


Zadzwoniłem do pośredniczki ok. 14:00. Okazało się, że ci państwo, którzy przedemną oglądali mieszkanie chcą zrobić to ponownie o 15:00 i jeśli chcę kupić mieszkanie to muszę wpłacić zaliczkę. Ja już wiedziałem, że chcę akurat ten lokal. Spędziłem w nim sporo czasu dokładnie oglądając (musiałem coś robić do czasu kiedy "ci państwo" nie wyjdą ;-D) i wiedziałem ile mogę dać.


Jak to jednak w życiu nie wszystko może pójść dokładnie jak to sobie zaplanowałeś :-D Bankomat wypłacił mi tylko połowę sumy potrzebnej na zaliczkę. Grrr :-) Na szczęście są jeszcze inne banki :-D w końcu po małych bojach bankomatowych zorganizowałem potrzebną sumę i o 15:00 grzecznie stawiłem się by ją przekazać. Udało się! :-) T66A będzie moje, ale o tym już w następnym odcinku...

czwartek, 3 września 2009

Strach

Żyjąc w ciągłym strachu przed zranieniem tak naprawdę się ukrywasz, tracisz najbardziej wartościową i emocjonującą część własnego istnienia... Zranić może Cię każdy, ja także, ale póki się ukrywasz nie poznasz kim jesteś i jaki jest tego wszystkiego cel... Smakuj życie, odkrywaj je na nowo każdego dnia... a wszystkie wydarzenia (te dobre i te gorsze) złożą się w końcu na stwierdzenie "było warto!" i to będzie radością najwyższą...

środa, 12 sierpnia 2009

Cro

Tak, wiem. Nic dawno nie napisałem i jesteście z tego powodu niezadowoleni. Cóż, to może chociaż zdjęcia obejrzycie w czasie jak ja będę myślał co by tu napisać?

Pzdro i kolorowo,

B. ;-)

2009-07-20_31 Chorwacja (moje)

2009-07-20_31 Chorwacja (Kasia)

2009-07-20_31 Chorwacja (rafting)

niedziela, 5 lipca 2009

Angielski

Zastanawiałem się wczoraj jakie to dziwne by dla mnie było teraz nie rozumieć angielskiego... Słuchałem tłumaczonego wykładu, przełączając się co chwilę pomiędzy językami i zdałem sobie sprawę, że nie wyobrażam sobie swojego obecnego funkcjonowania bez znajomości angielskiego (może nie na jakimś ekstra poziomie, ale jednak :-) i to nie dlatego, że jest mi potrzebny w pracy i w życiu, ale po prostu jakoś tak dziwnie by było nie rozumieć co do mnie mówią... ;-) Oczywiście możecie tu wtrącić, że z każdym innym językiem jest podobnie, a przecież nie rozumiem francuskiego, hiszpańskiego czy włoskiego (żeby wymienić tylko te europejskie języki), a jakoś funkcjonuję. Zgadza się... ale jakoś nie stanowią one dla mnie pewnego rodzaju podstawy do relacji międzyludzkich, a angielski tak (bardzo jednak proszę nie argumentować, że hiszpański jest najczęściej używanym językiem świata, bo ten fakt znam :-) Muszę też chyba zwrócić uwagę jak to odczuwam w kontaktach z Niemcami, gdy jedyną możliwą forma kontaktu jest niemiecki. Czy czuję podobnie czy zupełnie inaczej... :-)

środa, 24 czerwca 2009

Dzień Przytulania

Moi drodzy dziś Polski Dzień Przytulania, więc przytulajmy się ile wlezie i kontynuujmy tą świetną tradycję każdego dnia {przytul}
Zajrzyjcie też na stronę www.dzienprzytulania.pl gdzie znajdziecie troszkę więcej szczegółów :-)

wtorek, 23 czerwca 2009

Ściągnij rękawicę

Nie wiem czy byliście kiedyś w jakimś zakładzie, gdzie jest dużo mężczyzn pracujących w rękawiczkach. Istnieje tam bardzo ciekawe zjawisko, można by chyba powiedzieć socjologiczno-społeczno-psychologiczne ściągania rękawiczki z prawej ręki ;-) Zjawisko to związane jest oczywiście z podawaniem ręki na powitanie, dlatego najbardziej objawia się rano, ale spora część "społeczności rękawicowych" (że tak ich nazwę ;-) jest tak przyzwyczajona do tego gestu, że widząc cię po raz dziesiąty z rzędu danego dnia, lewa dłoń i tak wędruje do palców prawej, by być gotowym na zdjęcie obcisłej rękawiczki roboczej i podanie ci ręki. To już jest taki odruch bezwarunkowy i czasami bardzo śmiesznie wygląda, gdy idzie obok siebie dwóch facetów i obaj jednocześnie wykonują ten charaktetystyczny gest, by po raz kolejny się z tobą przywitać :-)

poniedziałek, 25 maja 2009

Ręce na ścianie

Spojrzałem w kierunku lustra, wiecie tego wielkiego, w drzwiach przesuwnych. Spojrzałem na nie leżąc na łóżku. Czytając. Światło wieczorne ułożyło się idealnie padając na ścianę i odbijając się fajnie w lustrze... mnie jednak zainteresowało coś innego. Coś czego w normalnych okolicznościach nie widać. Coś co jest tylko bardzo delikatnym odbiciem, widocznym tylko przy odpowiednim świetle i bardzo ostrym kącie patrzenia... ślady... ślady dłoni... W jednym miejscu bardzo zagęszczone, jakby przebywały tam często i intensywnie. W kilku innych miejscach pojedynczo jakby to nie było TO miejsce. Zbyt blisko okna może... Dłonie zniknęły równie szybko jak się pojawiły... Zniknęły wraz z zachodzącym słońcem...

niedziela, 24 maja 2009

Odzyskując "utracone" szczyty

Piszę to dopiero dziś choć już tydzień minął (zresztą jak z bicza strzelił...) ale i tak muszę to zrobić ;-) Cóż, zeszły weekend to było to co Tygryski lubią najbardziej... aktywność, aktywność i jeszcze raz góry ;-) Byłem w górach dwa razy, a można by nawet powiedzieć, że trzy, choć o tym za chwilę.


Co zapewne uznacie za niemożliwe, miałem w zeszłym tygodniu cztery dni wolnego w tym calusieńki weekend i wykorzystałem tą sytuację na maxa. Czwartek był odpoczynkowo-organizacyjny. Musiałem pozałatwiać kilka drobnych zaległych spraw, ale od piątku się już zaczęło... Od samego rana na wysokich obrotach... Najpierw do Katowic na badanie krwi, potem zaległe śniadanie (naczczo musiałem być :-/) i od razu na pociąg. Kierunek Wisła Głębce :-) Na pierwszy ogień w tym roku wziąłem sobie Stożek (tzw. Wielki, choć nie wiem dlaczego). Przyjemna górka, jeszcze przyjemniejsza trasa. Oczywiście już na pierwszym podejściu usłyszałem lokomotywę z własnych płuc, ale dało się znieść i przy regulowanym tempie wszedłem na górę w przepisowym czasie. To było to! Świeże powietrze, spokój i cisza gór, świergolące ptaki. Po prostu nasz polski raj nr 1 tego weekendu :-)


Dzień kolejny czyli sobota też już był zaplanowany do marszo-biegu jakby zapewne Kasia go nazwała :-) Po raz kolejny góry, tym razem jednak nie sam :-) Wraz z Kasią i Beatką wyjechaliśmy rano w kierunku Bielska, najpierw zobaczyć jak tam trawa na ogrodzie w Kozach (meeeee :-D), a stamtad już prosto na szlak. Szlak bardzo prosty i przyjemny, a jednak dał nam trochę w kość (Kasiu, następnym razem mów jeśli idziemy za szybko :-) W każdym razie zdobyliśmy kilka szczytów, zrobiliśmy sobie kilka zdjęć nad międzybrodzką tamą i szczęśliwi wrociliśmy do Gliwic, zahaczając na chwilę na bardzo dobry obiad w restauracji stylizowanej na wiejską chatę (niestety nie pamiętam nazwy ;-)


Niedziela również była dla mnie pagórkowa. Bez chodzenia jednak. Czysty wypoczynek i obcowanie z naturą. Wybraliśmy się niewielką grupą do Nagodzic w Kotlinie Kłodzkiej, jakieś 280 km od Gliwic. Wspaniałe miejsce, z jeszcze lepszymi widokami. Chciałoby się tam zostać znacznie dłużej niż te kilka godzin, jednak to już końcówka tego aktywnego weekendu i trzeba wracać do domu, i niestety już w poniedziałek do pracy... Kto wie jednak, może kiedyś postawię sobie dom w takim miejscu jak Nagodzice...

środa, 13 maja 2009

< przytul >

Co dla Ciebie oznacza "przytulić się"? Dla mnie oznacza przyjaźń, zaufanie, chęć przebywania właśnie z Tobą i podziękowanie za spędzony czas. Znaczy bardzo dużo, ale jednocześnie "tylko tyle" :-)


Nie lubię przytulania "na odległość". Jest dla mnie nienaturalne i już wolę proste lecz szczere podanie ręki niż "wymuszony" uścisk. Jeśli nie chcę się przytulić wyczujesz to od razu. Będziesz wiedzieć.


Gdy się przytulam robię to szczerze, a naprawdę bardzo lubię się przytulać :-)

czwartek, 7 maja 2009

wtorek, 21 kwietnia 2009

Mięso

Pozwolę sobie zaprezentować tu jedną z prac Agaty Dębickiej --> Agata Dębicka - mięso jest towarem deficytowym

środa, 15 kwietnia 2009

Bez mleka żarcie... ;-)

Dziś zaczynam nowe żarcie... tak właśnie, dobrze przeczytaliście - żarcie, a nie życie (choć w sumie jakby na to popatrzeć to jest to jakaś część życia ;-) Dowiedziałem się niedawno, że (podobno) białko mleka krowiego mi szkodzi i zatruwa mój organizm, i że powinienem je całkowicie usunąć z mojej diety. No cóż mus to mus... ale nie robię tego z przyjemnością... bo mleko i wszelkie wyroby nabiałowe to coś co po prostu uwielbiam... wszelkie jogurty, sery, serki i samo mleko były do tej pory podstawą mojej diety (przynajmniej śniadaniowo-kolacyjnej), a teraz muszę z tego zrezygnować, muszę wywrócić odżywianie do góry nogami i stworzyć od nowa cały plan żywieniowy... ehhh od tego pisania o jedzeniu aż się głodny zrobiłem...


PS> Postaram się relacjonować tutaj, wszelkie najnowsze wieści z odwyku ;-)

piątek, 10 kwietnia 2009

Świąteczne zakupy

Tak się zastanawiam... Święta mają być czymś "odświętnym", "radosnym", "szczęśliwym", a patrząc na to co dzieje się w sklepach ma się wrażenie, że ludzie zrobili z tego zakupowy festiwal stresu... Kolejki osiągają długości kosmiczne, ludzie klną i się przepychają. Spacerują w stresie obok pełnego wózka i jakoś nie mogą zrozumieć, że sami na siebie sprowadzają ten horror... Jak to Iza wczoraj stwierdziła, polskie "wielkie żarcie" świąteczne to najprawdopodobniej zaszłość z czasów komunizmu, gdy nic nie było w sklepach i Polacy odbijali to sobie w święta "żrąc za całe pół roku". Mogę się z tym zgodzić, choć myślę, że bardzo dużo się od tych czasów zmieniło i poszło to wszystko w stronę zwykłego konsumpcjonizmu... :-)


Czyżbyście już stwierdzili, że nie lubię świąt? Nic bardziej mylnego :-) Lubię święta. Lubię usiąść przy stole z rodziną i zjeść świąteczne śniadanie, pogadać na luzie o wszystkim i niczym. Nie lubię jednak tego całego "zawracania głowy" z setką różnych potraw i ciast, bo to tylko festiwal próżności i "żarcia". Na szczęście jednak u mnie w domu nigdy nie było "aż tak". Mama wprawdzie co święta stara się zrobić "małe szaleństwo", ale dość skutecznie jest powstrzymywana i jest to zawsze na tyle skromne, że aż przyjemne.


Chciałbym Wam wszystkim życzyć przede wszystkim umiaru i bardzo dużo spokoju w te święta :-)


...a z niektórymi z Was spotkam się już w sobotę, niedzielę i poniedziałek :-D

niedziela, 5 kwietnia 2009

Raz i drugi

Tym razem było lepiej. Ściana łatwiejsza. Do tego prosta, a nie pokrzywiona jakaś. Aż (prawie) miło się wchodziło ;-) Nawet uchwyty były całkiem duże. Po prostu przyjemnie :-) Kto wie, może za dziesiątym czy dwudziestym razem mi się spodoba :-D

sobota, 4 kwietnia 2009

Ukłucie

Poczułem nagłe ukłucie w okolicach lewej łopatki. Takie przeszywające do szpiku i bardzo niespodziewane. Po jakiejś pół sekundy kolejne. I jeszcze kolejne. To nie mógł być przypadek. Odwróciłem głowę i tylko zobaczyłem ciemny kształt atakujacy moją łopatkę... strzepnąłem ją wciąż biegnąc, ale uparła się. Atakowała mnie wciąż i wciąż. Uderzała w plecy, w mokry od potu tył głowy. Próbowała gryźć w uszy... A przecież ja nic nie zrobiłem! Jestem niewinny, ja tylko bięgnę! No weź się odczep! Trwało to może z pół minuty. Takie odpieranie wciąż atakującego natręta. W końcu poleciała... a ja biegłem dalej ciesząc się wciąż z tego przepięknego, słonecznego popołudnia... :-)

piątek, 3 kwietnia 2009

Pierwsze kilometry...

Pierwsze kilometry już za mną... pierwsze kilometry z wielu w tym roku... sezon biegowy nareszcie rozpoczęty i niech potrwa jak najdłużej.


Pytacie ile przebiegłem? Niewiele jak na to co zamierzam w tym roku, ale jak to się mówi pierwsze koty za płoty* i czas ruszać dalej.


Jak na razie biegam po terenach wokoło poligonu, ale już teraz poszukuje jakiegoś fajnego lasu do ćwiczeń (być może Łabędy :-)


Jeśli masz ochotę dołączyć się do mnie to zapraszam. Nie mam (na razie ;-) formy, więc nic się nie martw, nie umrzesz z braku tchu... ;-D








* ciekawi mnie jakie jest pochodzenie tego przysłowia :-)

wtorek, 31 marca 2009

Daj coś z siebie, i tak już nie będzie Ci potrzebne, a komuś może się przydać...

Myśleliście kiedyś by dać coś z siebie tak naprawdę? Całkowicie bezinteresownie i by był to dar ze wszechmiar niesamowity? Mnie się zdarzyło myśleć o tym. I wymyśliłem co mógłbym dać... mógłbym dać cząstkę siebie... tak, nie mylisz się, mówię o transplantacjach organów. Dlatego wypełniłem już dawno temu oświadczenie woli czyli kartę dawcy i zawsze ją noszę ze sobą. To napewno dla wielu osób nie jest prosta decyzja. Czasami i mnie zdarza się myśleć "to przecież moje, to JA", ale zaraz potem przychodzi myśl "gupku, przecież gdy będą pobierać organ do transplantacji to nie będzie Ci on już do niczego potrzebny!" i od razu ogarnia mnie spokój i radość, że będę mógł pomóc.


Chcesz poczuć podobną radość? Być może uratować czyjeś życie? Wejdź na www.transplantacje.org Wypełnij oświadczenie woli i włóż je do portfela, by zawsze było przy Tobie. Gwarantuję, że poczujesz się wtedy jakby wolny od czegoś. Poczujesz się po prostu wspaniale. A jeśli nie to daj mi znać, zabiorę Cię na piwo, sok czy co tam będziesz chcieć do picia, bo chcę byś po tym geście poczuł się wspaniale :-) Ja stawiam!

sobota, 28 marca 2009

Podziw

Przyznam się do tego oficjalnie - podziwiam Maję. Podziwiam ją za tą ogromną ilość energii jaką posiada tworząc catering, piekąc ciasta po nocach, by w ciągu dnia dalej przygotowywać wszystko na przybycie "gości" i innych "znakomitości" :-) Podziwiam ją za to, że po kilku dniach prawie bez snu potrafi przyjść z uśmiechem i rześkością, której nikt by nie podejrzewał i zrobić "jeszcze coś" dla innych. Po prostu ot tak :-) Bo dlaczego nie :-)


Maju zbierasz sobie zasługi... i to duuże :-)

środa, 25 marca 2009

Chrupiąca galaretka ;-)

Czas na kolejne owocowe eksperymenty... Tym razem padło na grenadillę (lub granadillę zależnie od pisowni ;-) Wypatrzyłem ją zupełnie przypadkiem w jednym z pobliskich marketów (bez kryptoreklamy ;-) Ot taka sobie żółto-brunatna kulka z długim ogonkiem, coś jak marakasy (taki instrument muzyczny) tylko mniejsze. Znając siebie wiedziałem, że się nie powstrzymam, musiałem tylko wybrać pomiędzy trzema różnymi ciekawie i egzotycznie wyglądającymi owocami (pozostałe to kiwano i karambola wpisane już na listę "do spróbowania" :-) Te inne owoce wyglądały fantazyjniej, więc stwierdziłem, że dziś postawię na prostotę i dlatego też prezentuję Wam właśnie ową chrupiącą galaretkę jaką jest grenadilla :-)


Jak już pisałem grenadilla jest okrąglutka, ale całość jest znacznie ciekawsza niż by się to wydawało na pierwszy rzut oka... W dotyku owoc jest jak dziecięca plastikowa piłeczka, taka pusta w środku :-) Gdy naciśnie się lekko skórkę, ta ugina się dokładnie w taki sam sposób jakbyście ścisnęli dziecięcą piłkę, jakby wewnątrz nie było nic poza powietrzem, a przecież z ciężaru od razu wynika, że coś tam wewnątrz jest...


Po rozkrojeniu sytuacja się wyjaśnia... otóż pod właściwą gumowatą (czy też plastikową) skórką kryje się jakby piankowe, białe wnętrze o grubości ok. 5 mm i to właśnie dzięki niemu po ściśnięciu owocu wydaje się, że jest on pusty.


Wewnątrz owocu można zobaczyć lekko zielonkawy, przezroczysty miąższ i podłużne czarne pestki, które razem tworzą wspomnianą już chrupiąca galaretkę.


Miąższ jest lekko słodki i bardzo delikatny w smaku. Pestki natomiast są lekko twarde, a po chrupiącym zgryzieniu można wyczuć bardzo ciekawy i do niczego mi znanego nie podobny smak. Część pestek ma lekko kwaśny posmak, część natomiast jest bardzo delikatnie gorzka. Całość tworzy jednak bardzo lekką i orzeźwiającą mieszkankę, którą warto spróbować. Być może dodać do lodów czy też drinków.


2009-03-25 Grenadilla

wtorek, 24 marca 2009

Cytat na dziś, cytat by pamiętać

Our deepest fear is not that we are inadequate.
Our deepest fear is that we are powerful beyond measure.
It is our light, not our darkness that most frightens us.
We ask ourselves, Who am I to be brilliant, gorgeous, talented, fabulous?
Actually, who are you not to be?
You are a child of God.
Your playing small does not serve the world.
There is nothing enlightened about shrinking so that other people won’t feel insecure around you.
We are all meant to shine, as children do.
We were born to make manifest the glory of God that is within us.
It’s not just in some of us; it’s in everyone.
And as we let our own light shine, we unconsciously give other people permission to do the same.
As we are liberated from our own fear, our presence automatically liberates others.



Marianne Williamson, “Return to love”,
a także fragment przemówienia Nelsona Mandeli

sobota, 21 marca 2009

Sushi

No i z the bucket list mogę już skreślić sushi :-) za co muszę podziękować Guciowi i Karolinie, którzy wcale przez nikogo nie proszeni, ot tak sami z siebie zrobili dziś tą surowo-rybną potrawę :-D Oczywiście sushi musiało być podane z wasabi dla zintensyfikowania doznań na kubeczkach smakowych (nie ma to jak sprawdzać czy wasabi jest odpowiednio ostre oblizując łyżeczkę, którą było nakładane do miseczki ;-D)


Kolejny punkt z listy wykonany. Czas pomyśleć o kolejnych wyzwaniach... :-D

poniedziałek, 16 marca 2009

Cześć Mickiewicz, co tam?

Wiecie kiedy powstał tytuł tej notki? Uznałem, że jest ciekawy przechodząc obok pomnika Wieszcza jeszcze w lutym.


Dlaczego taki? Co to ma wspólnego z treścią strony? Bladego pojęcia nie mam :-) po prostu jest :-)


Jak widzicie ostatnie wpisy są jeszcze ze stycznia. Duzo czasu minęło i nawet byłoby o czym pisać, ale jakoś ostatnio dopadł mnie twórczy marazm ;-) i nie miałem ochoty nic pisać. Solennie jednak obiecuję poprawę i już za chwilę, już za minutkę zacznę wrzucać stare teksty owocowe (znajdziecie je poniżej w końcu są stare :-P)


A teraz coś o teraz ;-) Jestem chory, właściwie to już nie jestem, ale zostały mi dwa dni siedzenia na tyłku w domu, więc wysypiam się, robię porządki na kompie i dużo czytam (większość zaległości już za mną :-)


Oczywiście plan nie był taki, że zachoruje i zrobie sobie wolne :-) Plan był taki, że weekend który właśnie minął spędzę w górach. W Scyrku dokładniej mówiąc ;-) Cóż, nie wypaliło. Życie. Ale już wstępnie zaplanowany jest wyjazd do Pragi, więc sobie to odbije :-D a w góry pojadę jak się zrobi trochę cieplej i będzie można pochodzić swobodnie. Zresztą jeśli Ty i Ty, ooo i Ty tam w tyle chcesz się wybrać kiedyś połaźić trochę po Beskidach (Śląski, Cieszyński, Żywiecki, wsiera wno jak to ociec mówi) to powiedz tylko słowo i zaczniemy planować wyjazd. Jeśli chcesz połazić po Tatrach, to daj znać trochę wcześniej, co by nad kondycja chwilę można popracować w w/w już Beskidach ;-)


No dobra, nie będę już więcej zanudzał czas napisać coś o kolejnych owocach...

Sweetie, czyli tak jakby kolejny grejpfrut

Wiecie jak to trudno przypomnieć sobie smak i wrażenia po jednokrotnym zjedzeniu owocu i nie zapisaniu tego od razu? Tak mam właśnie ze sweetie :-) Wiem, że smakował podobnie do grejpfruta. Takiego jakby trochę niedojrzałego, ale mimo wszystko w porządku. Oglądając zdjęcia przypominam sobie, że jest soczysty... ale za "chiny ludowe" nie jestem bezpośrednio w stanie przypomnieć sobie jego smaku. Chyba będę musiał kupić go znowu i posmakować ponownie.


Jak tak teraz myślę i skupiam się na tym to przypominam sobie, że był mniej kwaskowaty niż grejpfrut... i tyle ;-)


Kasiu pomożesz? Pamiętasz coś więcej oprócz soku cieknącego po ręce? :-)


2009-01-31 Sweetie

Dajcie mydelniczkę avocado niosę ;-)

Dokładnie tak :-) Wielu ludzi twierdzi, że awokado smakuje jak mydło (nie wiem skąd wiedzą jak mydło smakuje, ja nie próbowałem ;-) i w sumie mogę się z nimi zgodzić. Jak tak myślę to nie znam nikogo kto naprawdę lubiłby ten owoc, po prostu za to jaki jest :-) ale... jak wieść niesie awokado nie je się ot tak na surowo, trzeba pokroić je w kostkę i skropić cytryną. A najlepiej w ogóle nie jeść go samego tylko używać jako dodatek do sałatek i tym podobnych...


Ja osobiście po raz kolejny już w swoim życiu nie byłem w stanie przełknąć awokado. Jedynie dwa kawałeczki przeszły mi przez gardło, a potem... stwierdziłem, że chyba jednak nie skończę go jeść.


To o smaku, a jakie jest fizycznie? Wygląda trochę jak gruszka, tyle tylko że skórka jest koloru bardzo ciemnozielonego i jest całkowicie niejadalna :-) Pod nią po obraniu ukazuje się białe, "gładkie" wnętrze (mydełko! :-D), a gdy się przez nie przebijemy dotrzemy idealnie okrągłej pestki, wielkości dużego orzecha włoskiego.


Generalnie awokado, już mnie nie kusi. Już pamiętam jakie jest. I do momentu, gdy ktoś nie zaserwuje mi jakiejś dobrej potrawy zawierającej ten owoc to się na niego nie skuszę :-)

środa, 28 stycznia 2009

Bo melon żółty jest...

Już dłuższy czas temu stwierdziłem, że odświeżę sobie w pamięci smak żółtego melona i zaraz po tym postanowieniu zakupiłem rzeczony owoc ;-) Niestety musiał on poczekać w lodówce jakiś tydzień, bo jakoś tak stwierdziłem nagle, że jednak nie mam ochoty zjadać go natychmiast... ;-) i wczoraj przyszedł ten dzień.


Jak zwykle najpierw nastąpiły pełne przygotowania (w tym przypadku wyciągnięcie melona z lodówki i sięgnięcie po właściwy nóż ;-) które zostały uzupełnione późniejszą konsumpcją.


Znam kilka osób, które żółtego melona wprost uwielbiają i niczego im nie umniejszając, po raz kolejny stwierdziłem, że to jednak nie jest mój smak... Dla mnie melon smakuje jak żółty, lekko słodki ogórek (zresztą jak się przypatrzycie pestkom w melonie i ogórku zielonym to są one nawet podobne ;-) i myślę, że tak już to pozostanie. Nie chodzi o to, że jak go podadzą gdzieś to nie wezmę do ust, bo jest 'beee', tyle tylko że następnym razem, gdy będę stał w sklepie i zastanawiał się jakie dziś owoce wziąć to po żółtym melonie moje oczy tylko przemkną, by się zatrzymać na czym innym :-)


Mimo wszystko nie żałuję zakupu i konsumpcji. Moja pamięć smaku i wrażeń została odświeżona, a prywatna encyklopedia owoców uzupełniona o kolejną pozycję :-)


Ciekawe jaki owoc będzie kolejny... Na mojej liście na razie czekają:

  • liczi (spożywane dość często, ale na razie nie opisane)

  • dragon fruit :-)

  • awokado

  • ...

  • Jakieś inne propozycje...?

wtorek, 20 stycznia 2009

Gimnastyka karoseryjna

Znacie zapewne wiele rodzajów gimnastyki jaką można uprawiać, chociażby gimnastyka artystyczna, sportowa czy też korekcyjna. Ja natomiast od pewnego czasu dość regularnie uprawiam gimnastykę karoseryjną :-) Co to takiego zapytacie. Otóż gimnastyka karoseryjna to taki styl dowolny, czasami zahaczający trochę o gimnastykę artystyczną ;-) i nie mający właściwie żadnych specjalnych zasad. No może poza ogólnymi zasadami bezpieczeństwa, ale o tym za chwilę...


Na czym właściwie to polega? Sprowadza się to głównie do wsiadania i wysiadania (bądź też w tzw. "przypadkach wysokościowych" wspinania się i wyskakiwania) do karoserii samochodowej znajdującej się wciąż na linii produkcyjnej, w formie w pełni nie dokończonej i w trakcie rozbudowy ;-)


Pytanie kolejne jakie można postawić brzmi "a dlaczego w ogóle można uznać to za sport wyczynowy i czy przypadkiem nie zgłosić tego faktu do Komitetu Olimpijskiego?". No cóż z tą olimpiadą to może nie przesadzajmy, bo nie ma zbyt wielu zawodników uprawiających tą dyscyplinę (zła promocja?), ale przyznać trzeba, że jest to sport widowiskowy :-)


Wyobraźcie sobie bowiem:

1. wersja dla kobiet - atletycznie zbudowanego (i oczywiście przystojnego!) faceta, wyginającego się w łuk tu i ówdzie w trakcie przechodzenia pod rozpórkami dachowymi; napinającego bicepsy w trakcie podciągania się z pozycji półleżącej do pozycji półstojącej z następującym po tym piruetem o 180 stopni tylko na palcach stóp (w butach ze stalkapą!) i wciąż w pozycji nie całkiem stojącej; bądź też spinającego pośladki w trakcie nieoczekiwanego zachwiania, gdy natrafi na przeszkodę, której "w tym miejscu miało nie być!" (np. 2 cm śrubę, która normalne buty przebiłaby w pół sekundy :-D)

2. wersja dla mężczyzn - jakiegoś śmiesznego kolo, który dziwnymi ruchami porusza się w tym stalowym pudle, które kiedyś w przyszłości stanie się lśniącym wartburgiem, trabantem bądź zastavą :-D (ups przepraszam, trabant był plastikowy :-D). "No rusz się facet! Co za łamaga! Ruszasz się jak moja babcia o lasce! Zabierzcie tego faceta to sam mu pokaże jak to się robi!" i tym znacznie bardziej okraszone w słowa teksty zapewne by padały w trakcie oglądania mistrzostw świata, więc oszczędźmy panom stresu i zostawmy gimnastykę karoseryjną tylko w formie amatorskiej (choć jakby na to nie patrzeć, ja uprawiam ją "zawodowo" czyli w pracy ;-D)


Jak już wcześniej nadmieniłem w trakcie uprawiania gimnastyki karoseryjnej należy zachować pewne zasady bezpieczeństwa, by np. nie zostać oskalpowanym przypadkiem przez pojawiającą się nagle przed czołem ostrą jak brzytwa rozpórkę dachową lub nie rozbić sobie czaszki o zgrzewarkę, która w magiczny sposób przeniosła się akurat nad twoją głowę w trakcie gwałtownego wstawania. Tak więc zasada pierwsza (kolejność przypadkowa) "pamiętaj by nosić twardą czapkę". Zasada druga "rękawiczki kevlarowe się przydają", a z braku tychże jakiekolwiek inne. Zasada ta jest najczęściej łamana, bo komu się chce wkładać rękawiczki na 30 sekund akrobatyki :-) Rękawiczki są ważne by się nie przeciąć do kości (no dobra trochę przesadzam) na wszelkich krańcach karoserii (których wcale tak mało nie ma :-). Przeciąć się wyjątkowo łatwo, a goi się dłuugo. Zasada trzecia "patrz gdzie stajesz, a o klękaniu to nawet nie mówię" ważna ze względu na łoża fakira w postaci wystających kołków i pałętające się czasem plamy oleju do wytłaczania blach :-) Oczywiście zasada ta dotyczy także siadania choć to jest już uwzględnione w domyśle... Ostatnia choć nie mniej ważna zasada (i mam nadzieje nie wymagająca specjalnych wyjaśnień) brzmi "miej oczy dookoła głowy, a w d... w szczególności" i ma zastosowanie do wszystkich powyższych i zapewne jeszcze kilku, których tu nie wymieniłem, a można dodać do spisu... :-D


Mam nadzieję, że ta krótka notka choć trochę przybliżyła Wam tajniki tego jakże wspaniałego sportu i kto wie może kiedyś to jednak trafi na olimpiadę :-D Narazie jednak noszę się z pomysłem przygotowania hasła dla wikipedii pt. Gimnastyka karoseryjna, myślicie że to dobry pomysł? :-D